www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Jenefer
Idź do strony 1, 2  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Śro 8:21, 10 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Bip!
Bip!
Bip!
Miarowy dźwięk aparatury medycznej jest całym światem. Jest dowodem. Świadectwem. Oprócz tego nie istnieje nic. Na razie.
Jen otwiera oczy i jej świat poszerza się o jeszcze jeden element: monitor medyczny wiszący u wezgłowia jej brata. Każdemu bipnięciu towarzyszą przemykające przez ekran, faliste linie, drgające i podskakujące w znanym tylko sobie tańcu życia i śmierci. Jeżeli podskakują, jest dobrze. Jeżeli aparatura wydaje ten denerwujący dźwięk, jest dobrze.
Lewe oko pulsuje bólem, Jen niewiele przez nie widzi. Lekarze mówią, że to tylko opuchlizna i że wkrótce zejdzie. Za jakiś czas także zdejmą jej gips z lewej ręki, gips, który więzi ją niczym stalowy pancerz od barku aż do końców palców. Palców, które są teraz lodowate i sine.
Ale to nie jest ważne. Ważne są te przebiegające przez ekran linie. I ten dźwięk. Miarowy, powtarzający się.
Obite żebra sprawiają ból przy każdym oddechu. Może, gdybym zapięła pasy... chcociaż on miał zapięte...
Sięga niezgrabnie prawą ręką i umuje w nią dłoń leżącego na szpitalnym łóżku brata uważając, by niechcący nie odłączyć czujnika tętna przypiętego do palca serdecznego pogrążonego w śpiączce mężczyzny.
- Jimbo... - szepce cicho i ściska jego dłoń. Po jej policzkach po raz kolejny toczą się łzy.
Twarz brata Jen jest spokojna. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalały to dostrzec maska i rurki zakrywające ją. Miarowy syk sztucznego płuca stojącego obok łóżka pokrywa się z ruchem piersi leżącego.
- Jimbo... - dzewczyna szepce ponownie i opiera czoło o dłoń brata.

*****************

- Mamo, obiecałaś! - Jen aż tupnęła z wściekłością.
- Ale okazuje się że nie mogę. Przykro mi, ale zadzwonił mój szef że Maria jest chora. Muszę ją zastąpić.
- Ale ja się już umówiłam z dziewczynami! - wściekła czternastolatka wyglądała tak, jakby miała zaraz rozszarpać matkę gołymi pięściami.
- To umówisz się kiedy indziej. Nie zawiozę cię do Galerii, bo stracę za dużo czasu.
- Do galerii? - do kuchni, zwabiony krzykami wszedł Horace, ojciec Jen. - Czyżby moja córka zaczęła do galerii chodzić?
- Tak... Handlowej - prychnęła matka. - Umówiła się tam z koleżankami na zbijanie bąków.
- Kochanie, nie denerwuj się tak - ojciec starał się przytulić córkę, ale równie dobrze mógłby przytulać kaktus.
- Wszyscy zawsze przeciwko mnie! - krzyknęła Jen. - Jakbym zrobiła wreszcie prawo jazdy...
- Kochanie, masz czternaście lat. Dopiero za dwa lata możesz robić kurs...
- A Cathy ma!
- Ojciec Cathy jest policjantem. A ona sama ma pozwolenie warunkowe.
- To czemu ja nie mogę takiego mieć?
- Nawet jakbyś miała, to i tak ja zabieram samochód - matka Jen zapakowała ostatnie kanapki do papierowej torby i odwróciła się do dyskutującej z ojcem córki.
W ciemne okna kuchni błysnęło światło reflektorów samochodu, a na podjeździe z piskiem opon i jazgotem głośnej, heavymetalowej muzyki zatrzymał się stary kabriolet. Silnik zgasł i bez otwierania drzwi wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Podeszli do drzwi kuchennych domu i kierowca samochodu nacisnął na klamkę.
- Witaj, kochana rodzinko! - mężczyzna śmiało wszedł do środka.
- Jimbo! - Jen zapomniała natychmiast o kłótni i jednym skokiem znalazła się w objęciach brata. - Cześć, Hulio! - zza pleców brata nie widząc nawet drugiego z mężczyzn, doskonale wiedziała, że jest to nieodłączny jego przyjaciel.
- Witaj, Jen - usłyszała w odpowiedzi głos latynosa.
Jim Johnson, brat Jen, był starszy od niej o 12 lat i wciąż traktował ją jak swoją małą siostrzyczkę. Mimo dużej różnicy wieku i faktu, że mieszkał w wynajmowanym przez siebie i dwóch swoich kolegów mieszkaniu w Bronxie, pozostała między nimi serdeczna więź przyjaźni.
- Spokojnie, maleńka, bo mnie udusisz! - wyplątał się z jej uścisku, ucałował matkę i podał rękę ojcu.
- Tato, to są te zaciski hamulcowe do twojego dodge'a, które obiecałem ci przywieźć - podał ojcu dwa kartonowe pudełka i spojrzał znów na siostrę.
- Ej, JJ... coś się w tobie zmieniło... masz inny fryz? Nie... już wiem! Cycki ci urosły! - Jim uwielbiał się droczyć z siostrą. A wiedział doskonale, że kompleks małych piersi był tym, co Jen nieodmiennie doprowadzało do złości.
- Ty lepiej módl się, żeby ci mózg urósł - odgryzła się - albo lepiej coś innego, bo żadnej pannie nie dogodzisz!
Mama przewróciła oczami, ojciec i Hulio zachichotali zgodnie. Jim zbaraniał.
- Niesamowite... moja siostrzyczka zaczyna mieć coraz bardziej cięty dowcip! Lepiej, żeby ten jęzor ci się nie rozwidlił, bo zupełna żmijka z ciebie wyrośnie!
- Jimbo... - Jen nieoczekiwanie spuściła z tonu. Uśmiechnęła się słodko do brata i zatrzepotała rzęsami. - Zrobiłbyś coś dla mnie?
- Oho, zaczyna się. Dobra, ja wychodzę. Hulio, wejdź wreszcie do środka a nie tak na progu stoisz. W lodówce macie pieczeń, podgrzejcie sobie - poklepała latynosa po ramieniu, mijając go w progu. - Nie czekajcie na mnie z kolacją.
Ojciec mrugnął do niej na pożegnanie, po czym oglądając trzymane w rękach pudełka z częściami wycofał się do salonu.
- Co jest, maleńka? Co byś chciała od starszego brata?
- Zawieziesz mnie do galerii handlowej? Proszę? - złożyła dłonie w błagalnym geście i zadarła głowę do góry, starając się spojrzeć mu w oczy. Ze swoją drobą budową i wzrostem pięciu stóp i trzech cali (ok 160 cm) była niemal stopę niższa od swojego potężnie zbudowanego brata.
- Hulio, śpieszymy się gdzieś?
- Za godzinę będzie mecz New York Giants, ale do tego czasu jesteśmy wolni jak dzikie świnie.
- Dobra, pakuj się JJ. Znaj moje dobre serce.

Samochód ruszył z piskiem opon, przysiadając na tylnych amortyzatorach. Jen, rozwalona na tylnej kanapie, pozwalała, by wiatr rozwiał jej włosy. Było już ciemno, ale ciepło. Idealna pogoda późnej wiosny, kiedy Nowy York nie staje się jeszcze wyrzażoną przez słońce, betonową pustynią, ale ciepło wieczora pozwala spędzać czas poza domem.
- Kocham cię, braciszku! - krzyknęła, starając się przekrzyczeć ryk "Blind Guardiana" z głośników samochodu.
- A mogę mieć to na piśmie? - odkrzyknął, po czym pochylił się do Hulia i powiedział coś, czego Jen nie dosłyszała.
Hulio skinął głową i wyjął coś z kieszeni.
Jim zjechał na pobocze i zatrzymał się pomiędzy innymi samochodami.
- Co się... - Jen przesunęła się do przodu i zaniemówiła na widok równiutkich ścieżek białego proszku uklepywanych przez Hulia.
używając rurki Jim sprawnie wciągnął dwie z nich, dwie następne "skonsumował" Hulio.
- Jimbo... - jęknęła Jen - obiecywałeś mi, że z tym skończysz.
Jim siedział chwilę z głową odchyloną do tyłu, po czym sapnął głęboko i spojrzał na siostrę. W jego oczach pojawiło się już charakterystyczne przymglenie narkotykowego rauszu.
- Skończę - uśmiechnął się - obiecuję ci. Wkrótce, maleńka.
Wrzucił bieg i nie włączając kierunkowskazu włączył się do ruchu.
Chciał się włączyć.
To znaczy... próbował.
Ryk klaksonu dwudziestotonowej wywrotki zagłuszył nawet solówkę gitarową André Olbricha, a uderzenie, które nastąpiło sekundę później pozbawiło dziewczynę przytomności.

*****************

- Jimbo... - Jen szlocha w kołdrę okrywającą zmasakrowane ciało brata. - Przepraszam... naprawdę... Gdybym wiedziała, nie prosiłabym cię...
Jen słyszy głos lekarza rozmawiającego z jej rodzicami i odwróciwszy głowę widzi całą trójkę za przysłoniętymi żaluzjami okna na korytarz.
Wstaje z krzesełka na którym siadziała i podchodzi do drzwi, przyciskając ucho do szpary.

- Kiedy Jim się obudzi? - Hariett, matka Jen i Jima stoi przed młodym lekarzem, ściskając dłonie w pięści tak, że paznokcie do krwi wbijają się w ciało. Horace obejmuje ją, starając się uspokoić nrwy swoje i jej.
- Obawiam się, droga pani, że... - odpowiada niepewnie lekarz.
- Ale on jest w stanie śpiączki, prawda? Może się wybudzić? Możecie wy go obudzić?
- Pani Johnson, stan śpiączki oznacza, ze organizm chorego funkcjonuje. I tak, może się obudzić. Ale państwa syn nie jest w stanie śpiączki.
- To co z nim jest? - głos Horace'a łamie się.
- Jego mózg nie funkcjonuje. Encefalogram jest zupełnie płaski.
- Co to znaczy?
- Jego mózg nie żyje. Przy życiu podtrzymuje go w tej chwili tylko aparatura.
- Co? - Hariett chwieje się i cofa o krok do tyłu, jakby lekarz uderzył ją w twarz. Dwaj sanitariusze, stojący z boku, widać gotowi na taką ewentualność, zaczynają powoli iść w jej kierunku.
- Obawiam się, że państwa syn jest w stanie śmierci klinicznej. Gdy odłączymy aparaturę, serce zatrzyma się, a on sam... umrze. Jedyną pociechą dla państwa może być fakt, że wasza córka przeżyła ten wypadek.
Hariett wygląda jakby miała zemdleć.
I wtedy zza drzwi do pokoju jej syna rozlega się straszny, nieludzki krzyk rozpaczy.
Sanitariusze i lekarz jednym skokiem dobiegają do nich i otwierają je na oścież. Na podłodze klęczy Jen. Krzyczy tak, jakby cały jej świat właśnie się skończył. Z jej nosa obficie płynie krew.

Słyszała słowa lekarza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:48, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Śro 15:08, 10 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Hariett paliła jednego papierosa za drugim, słuchając rozmawiających z Horacem policjantów jednym uchem. Siedziała na oparciu fotela, patrząc w okno i paląc nerwowo papierosa.
- Pani Johnson? - jeden z policjantów zwrócił się do niej, ale nawet nie usłyszała tego. Jakby mówił do kogoś obcego.
- Hariett? - na dźwięk głosu męża wypowiadającego jej imię drgnęła lekko i odwróciła się powoli.
- Pani Johnson, czy nie ma pani nic przeciwko temu, żebyśmy zamienili parę słów z pani córką?
- Z Jen?
- Tak, właśnie z nią - policjant był profesjonalistą. Wiedział, jak rozmawiać z osobami w szoku.
- Oczywiście że nie… Jeśli tylko ona zechce z wami rozmawiać. Od wyjścia ze szpitala jest… nieobecna.
- Córka dostaje silne leki… nie jest sobą - odezwał się Horace.
- Rozumiemy to, jednak zależałoby nam na jak najszybszej rozmowie.
Skinęła głową. Policjanci wstali, wstał również Horace i poprowadził ich na piętro, do pokoju Jen.
- Wolelibyśmy porozmawiać tylko z nią - starszy z policjantów uśmiechnął się przepraszająco do Horacego. - Proszę, żeby zszedł pan na dół, do żony.
Zapukał do drzwi pokoju i - mimo, że nikt wewnątrz się nie odezwał, przekręcił klamkę i obaj policjanci weszli do środka.
Wewnątrz panował półmrok. Okna były zasłonięte, światło wyłączone. Nie grał ani telewizor, ani zestaw hi-fi stojący na szafce pod ścianą. Na łóżku, na wprost wejścia, siedziała Jen z kolanami podciągniętymi pod brodę, ubrana w powyciągany dres, z rozczochranymi, rozrzuconymi niedbale włosami. Pomiędzy bezwładne palce lewej ręki wystające z gipsowego rękawa wetknięte miała zdjęcie młodego mężczyzny i trzymającej go za nogę może dziesięcioletniej dziewczynki. To było zdjęcie Jima i Jen. Wpatrywała się w to zdjęcie, nie odrywając od niego wzroku ani na chwilę. I kiwała się powoli do tyłu i do przodu.
- Jenefer - odezwał się starszy z policjantów - jestem detektyw Kasinsky, a to detektyw Moore. Chcielibyśmy zadać ci parę pytań.
Wyraz twarzy dziewczynki nie zmienił się ani na jotę. Jej wzrok nie oderwał się od zdjęcia.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale te pytania są bardzo ważne.
Gestem kazał Moore’owi zamknąć drzwi do pokoju, a sam podszedł bliżej i kucnął, obserwując jej twarz.
- Jenefer, nie musisz nic mówić. Wystarczy, że skiniesz tylko głową. Wiem, że w chwili wypadku twój brat był pod wpływem narkotyków. Czy widziałaś, jak je brał?
Jen kiwała się dalej, nie odrywając wzroku od zdjęcia. Moore, który powoli okrążył pokój i stanął teraz za dziewczyną tak, by ona go nie widziała, a by mógł porozumiewać się wzrokiem z Kasinskym. Wyjął notes, napisał coś na nim i ustawił tak, by Kasińsky mógł oczytać zapisane słowa.
„KATATONIA?”
- Jenefer - zaczął znów starszy z policjantów, ale przerwał gdy zobaczył, jak dziewczynka powoli, delikatnie skinęła głową.
- Widziałaś to? - oblizał spierzchnięte usta. Pierwsza bariera przełamana - pomyślał.
- Czy wiesz może, czy on, albo Hulio handlowali narkotykami?
„NIE TAK OSTRO” - w notesie Moore’a pojawił się kolejny wpis.
- Czy rozmawiali kiedyś przy tobie o kimś, kto mógłby im te narkotyki dostarczać?
Przeczący ruch głowy po dłuższej chwili milczenia.
- Jenefer, czy oni częstowali cię kiedykolwiek narkotykami?
Znów przeczący ruch głowy, tym razem pewny, zdecydowany.
- Czy kiedykolwiek słyszałaś coś od nich na temat kupowania czy sprzedaży narkotyków?
Brak reakcji.
Moore wykonał charakterystyczny ruch ręką, jakby podcinał sobie gardło i wskazał wzrokiem na drzwi.
Kasiński podniósł się powoli.
- Jeśli byś chciała z nami…
- Mój brat nie handlował prochami - słowa dziewczyny były niezbyt głośne, ale zrozumiałe. Rozwleczone, jakby senne, ale była to z pewnością wina psychotropów. - wiedziałabym o tym.
- Nie musiał ci o tym mówić… - Kasinsky znów przykucnął przy łóżku.
- Mówił mi o wszystkim. Wiedziałam nawet kiedy bzyka się ze swoimi dziewczynami.
Takie stwierdzenie w ustach czternastolatki zachwiało wiarę Kasinskyego w dzisiejszą edukację seksualną, ale nie odezwał się na ten temat ani słowem.
- Gdyby handlował, nie pracowałby na budowie ani nie jeździł takim złomem - dokończyła dziewczynka.
- We wraku tego „złoma” znaleźliśmy 3 kilogramy czystej kokainy - Moore nie wytrzymał.
Kasinsky zgromił go spojrzeniem, ale Jen oderwała brodę od kolan i odwróciła głowę do Moore’a.
- Co? To prawda? - odwróciła się znów do starszego z policjantów.
- Tak. Staramy się teraz ustalić czy był dealerem czy tylko kurierem.
Broda Jen opadła ponownie na kolana, a ona sama zaczęła się znów miarowo kiwać.
- Jen, twój brat mógł dostarczać prochy do szkół. Przez niego dzieci mogły się uzależniać i cierpieć. Czy to nie jest wystarczający powód, by coś powiedzieć?
Nawet, jeślibym wiedziała, że zaopatrywał całe Queens i jeszcze pół Bronxu, nie powiedziałbym ci tego, skur***u - pomyślała Jen. - To był mój brat. Który zginął przeze mnie. Jego pamięć jest dla mnie święta.
- I jeszcze jedno. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć telefonu komórkowego twojego brata. Jeżeli byś go znalazła… możesz dać nam znać? Albo daj go rodzicom. Oni będą wiedzieli, co z nim zrobić.
Jen wciąż kiwała się miarowo i nie reagowała na żadne wypowiedziane słowa. Moore machnął ręką i - wzdychając - ruszył do wyjścia. Kasinsky ruszył za nim.
- Mała ma papkę z mózgu - rzucił półgłosem Moore na schodach. - Matkę chłopaka zdrowo szurnęło, ale dziewczynka chyba gorzej oberwała.
- Straciłeś kiedyś kogoś bliskiego? - przez twarz starszego detektywa przebiegła błyskawica bólu.
- Nie.
- To zrób mi przysługę i się zamknij.

Gdy za policjantami zamknęły się drzwi, dziewczynka siedziała jeszcze chwilę w takiej samej pozycji. Potem jej prawa ręka powędrowała pod poduszkę leżącą obok i wyciągnęła z niej połamany telefon komórkowy. Otworzyła klapkę i spojrzała na pęknięty, ale wciąż działający wyświetlacz. Otworzyła listę kontaktów i szybko znalazła numer do Hulia. Wywołała połączenie.
Hulio odebrał już po pierwszym dzwonku.
- Tak? - powiedział ostrożnie.
- Hulio? - Jen siąknęła nosem - to ja…
- JJ? Rany, dziewczyno, jak zobaczyłem numer Jima to serce mi zmroziło… Ty masz jego telefon?
- Hulio…
- Zniszcz go. Ten telefon. Wyrzuć do stawu, wsadź pod walec. Cokolwiek. Albo oddaj mi.
- Hulio, powiedz mi prawdę. Jak na świętej spowiedzi.
- Jaką prawdę? O czym? Przecież…
- Hulio, była u mnie policja… - załkała do telefonu - pytali o Jimbo, o ciebie, o narkotyki które znaleźli w samochodzie… Więc nie mów mi do cholery, że nie wiesz o co chodzi! - jej głos przeszedł w krzyk, który zaraz się załamał. - Musisz mi to powiedzieć… Proszę… Dlaczego…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- JJ…
- Proszę… Czy te narkotyki należały do Jima? - chlipała w słuchawkę i ciągała nosem.
- Nie, JJ… nie były jego - odpowiedział po bardzo długiej przerwie zmienionym głosem. - Należały do mnie. Tylko ja ponoszę winę. Rozumiesz? Jim jest czysty. Zawsze był. Jest twoim bratem. I pamiętaj, że zawsze cię kochał. I chronił. Nie dawał powiedzieć o tobie złego słowa. Więc proszę… Nie drąż tego tematu. Zachowaj Jima w pamięci takim, jak by chciał, żebyś go pamiętała. On jest czysty.
- Dzięki - rozłączyła rozmowę.

Hulio kłamał. Wiedziała o tym. A on wiedział, że Jen się tego domyśla.

Ale najgorsze było, że wszystko, co Hulio powiedział właśnie o Jimie było świętą prawdą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:49, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Czw 17:55, 11 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

No co ja tu mogę napisać. To retro mnie zmiażdzyło. Dbałość o szczegóły, zgodność z realiami. Arcydzieło i majstersztyk. Gratuluję.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lynette
PostWysłany: Czw 20:26, 11 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Gratuluję, naprawdę świetne, świetne retro. I pod względem treści, i pod względem długości, spójna historia i jak już napisał Pan Sowa dbałość o szczegóły. Z niecierpliwością czekam na kolejne Wink

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Czw 23:52, 11 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Ja już w shoucie się podniecałam retrem Jen. Popodniecam się teraz tutaj, gdzie jest na to miejsce.
Świetny styl. Największym plusem twoich opowieści jest to, że się strasznie szybko je czyta, i jak tylko zacznie to już wciagają że się je kończy i zadaje pytania "już?" xD
Też tak chce Sad Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pią 7:27, 12 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Dziękuję wszystkim fanom mojej twórczości Smile i postaram się, by na przyszłość nie obniżać poziomu. Tylko prośba - zwracajcie, proszę, uwagę na lokalizację i daty na początku każdego Flashbacka - mam zamiar ciągnąć 3 wątki i mieszać je ze sobą odrobinę - na wzór niedoścignionego ideału, czyli LOSTa... Twisted Evil

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pią 9:14, 12 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



- Jeżeli mówimy o programowaniu w tym ujęciu, to wykorzystując odpowiednio złożone sieci neuronowe i algorytmy heurystyczne o odpowiednim stopniu komplikacji i złożoności, jesteśmy w stanie stworzyć prawdziwą Sztuczną Inteligencję.
Jen siedziała na wykładzie profesora Hansona bez przekonania. Zapisując się na przedmiot „Sieci Neuronowe” sądziła, że będzie to coś ciekawego, ale w większości przypadków wykłady prowadzone przez profesora były miałkie. Owszem, dysponował rozległą wiedzą, ale wiedzą, którą ciężko było przekazać w formie teorii. W związku z tym dziewczyna z nudów zamiast notatek tworzyła w swoim kajecie skomplikowane esy-floresy i szlaczki. Słuchała wykładów, ale tak, jak się słucha radia w samochodzie - część informacji była po prostu blokowana i mimo, że do niej docierały, nie zatrzymywały się w jej pamięci na dłużej.
- JJ - siedząca obok niej dziewczyna, Shannon Thompson, trąciła ją łokciem - spójrz - szepnęła wskazując w kierunku drzwi wejściowych do auli.
W drzwiach stało dwóch mężczyzn w wieku około 25 lat. Jeden był niewysoki Murzynem z kręconymi włosami i wyłupiastymi oczami, ukrytym za okularami o szkłach grubych jak denka od butelek, drugi zaś był przystojny, ciemnowłosy, o kwadratowej szczęce i świdrującym spojrzeniu, którym lustrował teraz salę. Jen mogła przysiąc, że jego wzrok zatrzymał się na niej na chwilę, ale mogło być to spowodowane faktem, że na niemal sześćdziesiąt osób siedzących na sali wykładowej, tylko pięć z nich było reprezentantkami płci pięknej. I wszystkie siedziały w jednej grupce.
- Niezłe ciacho z niego, co? - szeptała dalej Shannon.
- Kto to jest? - Jen nie spuszczając wzroku z gości przysunęła się do Shan, z którą od ponad pół roku już dzieliła pokój w akademiku.
- Który? - spytała niewinnie i zarobiła od Jen kuksańca. - Ała… Ten ładny to Miles Branson, a ten drugi to… nie pamiętam jak się nazywa. Ostatnio miałam z nimi laborki z Sieci.
- Pracują na uczelni? - zdziwiła się Jen - są dość młodzi…
- To doktoranci Hansona - wskazała na wciąż produkującego się przy mównicy profesora. - Ale z tym Milesem to chętnie bym jakieś małe, prywatne seminarium odbyła…
- Zboczuch - uśmiechnęła się Jen.
Profesor również zauważył nowoprzybyłych i nie przerywając wykładu skiną im ręką, by weszli. Obaj podeszli do katedry i siedli na krzesłach, nie przeszkadzając w dalszym toku wykładu.
Po chwili zainteresowanie Jen opadło, wygaszone nudą wykładu. Wróciła do rysowania wzorków, biernie słuchając słów profesora.
- Już w latach 60-tych ubiegłego wieku Irving J. Good spekulował na temat konsekwencji powstania maszyn bardziej inteligentnych od ludzi. Już wówczas mówił: „Zdefiniujmy maszynę ultrainteligentną jako maszynę, która przewyższa intelektualnie każdego człowieka. Skoro projektowanie maszyn jest jedną z prac umysłowych, maszyna ultrainteligentna mogłaby projektować jeszcze lepsze maszyny. Byłaby to bez wątpienia eksplozja inteligencji, która pozostawiłaby człowieka daleko w tyle. Maszyna ultrainteligentna będzie ostatnim wynalazkiem człowieka.” Dokładając do tego Teorię przyjaznej sztucznej inteligencji stworzoną przez Eliezera Yudkowsky’ego, mówiącą, że „można stworzyć roboty kierujące się moralnością, a przy tym przyjaźnie nastawione do człowieka”, mamy pełny obraz naszej przyszłości - pełen komunizm i darmowych pracowników robiących wszystko za nas - Hanson rozłożył ręce i potoczył wzrokiem po zgromadzonych studentach.
- Tere-fere - mruknęła Jen do siebie, dalej szkicując wzorki.
Pech chciał, że powiedziała to dokładnie w ciszy, która zapadła po ostatnich słowach profesora, a jej mruknięcie okazało się na tyle głośne, że usłyszała je cała sala.
Rozległy się krótkie śmiechy.
Jen zamarła i zastygła pochylona nad kajetem.
O Boże - pomyślała - może nie usłyszał…
- Czy ma pani inne zdanie, panno… - Jen podniosła powoli głowę i zobaczyła, że profesor Hanson, uśmiechając się dziwnie, wpatruje się dokładnie w nią.
Usłyszał.
- Johnson. Jenefer Johnson - ledwo udało jej się wydobyć głos z gardła.
- W takim razie, proszę mi powiedzieć, panno Johnson, dlaczego uważa pani, że takie umysły jak Irving Good czy Elizer Yudkowsky się mylą. - splótł ręce na piersiach, uniósł pytająco brew i oparł się o katedrę.
Już po mnie. Teraz mnie wykończy. Równie dobrze już może mi wpisać lufę do indeksu.
Obaj doktoranci wstali ze swoich krzeseł i podeszli do profesora, stając po jego obu stronach niby gwardia przyboczna.
- Bo uważam… odetchnęła ciężko i stwierdziwszy, że nie ma już nic do stracenia, zaczęła mówić. - Bo uważam, że ludzkość nigdy nie zbuduje Sztucznej Inteligencji.
- Na czym opiera pani swoje domysły?
- Pnieważ… mamy i tak duże problemy z określeniem tego, czym jest intelekt. Nie wiemy, w jaki sposób różnicuje on ludzi i wpływa na ich życie, w jaki sposób możemy odpowiedzieć sobie na pytanie czym jest ludzka inteligencja a czym inteligencja sztuczna? W co powinna być wyposażona S.I. aby działać w podobny sposób jak umysł człowieka?
- To ważna kwestia w istocie - skinął głową - ale to już bardziej dywagacje filozoficzne. Nas interesują możliwości techniczne.
- Jak możemy budować coś, czego jeszcze nie znamy - odezwała się, już śmielej Jen. - Jeżeli inżynier konstruuje budynek, konstruuje go zgodnie z wzorcem. Jeżeli my chcemy skonstruować SI, opieramy się na wyobrażeniach. Nie wiemy, jak będzie działał gotowy produkt. Możemy tylko zakładać.
- Za pozwoleniem, panie profesorze - odezwał się ciemnowłosy doktorant - Chciałbym ja odpowiedzieć na ten zarzut.
Profesor skinął głową, uśmiechnął się lekko i wszedł za katedrę.
Miles Branson podszedł dwa kroki naprzód i wbił swoje spojrzenie w Jen.
- Nie da się tworzyć nowych rzeczy na podstawie gotowych planów. Na tym polega rozwój i ewolucja. A także twórczość.
- W przypadku S.I. jest zbyt duże zagrożenie. - Jen wstała również i odpowiedziała hardym spojrzeniem. - Chcemy stworzyć coś, co ma wyręczyć nas w myśleniu. Ale nie wiemy, JAK będzie działało.
- Wystarczy ograniczyć nasz twór narzucając mu określone schematy - prychnął.
- Nie będzie to wówczas twór w pełni inteligentny - zripostowała. - Czy pan na przykład czuł się szczęśliwy, gdyby ktoś zabronił panu myśleć o… jakimś wybranym aspekcie życia?
- Ten „twór” jak go pani nazywa nie wiedziałby o swoim ograniczeniu.
- Więc według pana, myśląca S.I powinna zostać poddana lobotomii już na etapie projektu?
- Nie ograniczy to z pewnością możliwości spełnienia testu Turinga.
- A co z inteligencją emocjonalną? Co ze świadomością?
- Jedno nie wyklucza drugiego.
- Czy moglibyśmy zaufać istocie pozbawionej uczuć? - Jen rozkręcała się na całego. - Boimy się psychopatów i morderców, osób skrzywionych i niepełnosprawnych umysłowo. A chcemy zaufać czemuś, co tworzymy jako psychopatę z założenia?
- Prawa robotyki Aasimowa i Langforta mogą załatwić sprawę.
- Jeśli mamy świadomość i samoświadomość, w końcu SI zacznie kombinować. A prawa te łatwo przerobić na Prawa Robotów Marka Tildena, które nie wymagają obecności i udziału istot organicznych w życiu SI.
Akurat w robotyce Jen czuła się nieźle - miesiąc temu zdawała ciężki egzamin z tego właśnie przedmiotu, więc czuła się tu pewnie. Widziała, że zrobiło to duże wrażenie na młodym doktorancie.
- A tego wolelibyśmy chyba uniknąć, prawda? Dla naszego własnego dobra - dobiła ostatni argument.
Doktorant nie wiedział, co odpowiedzieć. Jen dopiero teraz zorientowała się, że jej dyskusji towarzyszą chichoty i ciche dopingi z sali. Teraz, gdy jej rozmówca nie wiedział, co ma odpowiedzieć, wszyscy studenci nagrodzili ją brawami.
Jen opadła na swoje miejsce. Czuła, jak drżą jej kolana i ręce. Wzięła do ręki małą butelkę z wodą mineralną z torby, ale drżenie palców było tak silne, że nie mogła odkręcić korka.
- Ty potworze - usłyszała szept rozradowanej Shannon - zmiażdżyłaś go.
Brawa ustały szybko, gdy tylko profesor Hanson wstał zza katedry. Jen ze zdumieniem zauważyła, że on również uśmiecha się i klaszcze.
- Brawo, panno Johnson - odezwał się, nie kryjąc rozbawienia. - Obroniła pani swoje „tere-fere” śpiewająco. Mam co prawda parę zastrzeżeń do pani sposobu myślenia, ale muszę przyznać, że ma pani również rację. Miles, chłopcze - położył dłoń na ramieniu doktoranta, który z wciąż patrzył z niedowierzaniem na drobną blondynkę z trzeciego rzędu, która pokonała jego argumenty na jego własnym poletku - wydaje mi się, że powinieneś jeszcze popracować nad siłą swoich argumentów.
- Na tym zakończymy nasz dzisiejszy wykład - odwrócił się znów do studentów, wskazując Jen wyciągniętym palcem - ale panią, panno Johnson, proszę o pozostanie. Chciałbym z panią porozmawiać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:49, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Dylan Jarre
Moderator
PostWysłany: Pią 11:17, 12 Mar 2010


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 356
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Jen, ja już Cię chyba nie muszę chwalić, bo zdaje się, że wiesz, co sądzę o Twojej osobistości Wink

3x +750 XP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pią 12:17, 12 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Jen nic nie mówi bo ją zatkało. Ale jest wdzięczna. I dziękuje Razz

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 11:29, 14 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Powrót do szkoły był lekkim koszmarem. Wieści o wypadku i śmierci Jimbo rozeszły się już dawno po szkole, więc pojawienie się Jen było traktowane niemalże tak, jak pojawienie się nowej małpy w cyrku. Ze zdjętym już gipsem, z wyleczonymi obrażeniami zewnętrznymi mogła już zacząć uczestniczyć w "normalnym" życiu. Wszyscy albo przyglądali się jej jawnie, wybałuszając oczy i wskazując sobie palcami, albo szeptali za jej plecami, albo starali się okazać jej współczucie. I jedno i drugie zachowanie było jednakowo denerwujące i dołujące. Jen w przypływie desperacji chciała siąść gdzieś w kącie i nałożyć na głowę papierową torbę. Nie uchroniłoby jej to przed szkolną społecznością, ale przynajmniej ona sama by tego nie widziała.
Po pierwszej lekcji uprosiła nauczycielkę, by podczas przerwy mogła zostać w klasie. Tu mogła przynajmniej pobyć sama. Ubłagała nawet swoją serdeczną przyjaciółkę, Anę Lucię, o chwilę spokoju i wygoniła ją na dwór.
Siadła na krześle przyciągniętym do okna i zaczęła bezmyślnie wpatrywać się w zapełnione uczniami boisko szkolne.
- Do dupy, nie? - drgnęła, usłyszawszy obok siebie głos i odwróciła się gwałtownie.
Pół kroku obok niej stał chłopak, którego znała z widzenia. Był z klasy dwa lata starszej. Wysoki, ale nieco otyły Murzyn, o czarnej jak heban skórze, odziany w obszerną koszulkę z logiem New York Yankees na piersi, wyciągnięte w kroku spodnie i nałożoną bokiem bejsbolówkę.
- Przepraszam?
- Życie. Do dupy jest.
- Wybacz, nie zauważyłam, jak wszedłeś.
- Potrafię skradać się cicho jak kot, siostro.
Zerknęła na niego raz jeszcze i wróciła do kompletacji okna. Wcale nie była pewna, czy chciała być nazywana siostrą tego rapera. I czy chciała z nim w ogóle gadać.
- Wiem, co się stało, siostro - Murzyn wbił pięści w kieszenie i wpatrzył się również w widok za oknem. - Zresztą, jak cała szkoła. Ale oni teraz traktują cię jak Yeti, a to mnie wkurza.
O co mu chodzi?
- Przepraszam - zaczęła zrezygnowanym głosem - ale nie jestem w nastroju…
- Wiem o tym - przerwał jej. - Dlatego tu przyszedłem. Nie, żeby cię pocieszać. Tylko żeby powiedzieć, że cię rozumiem. I że oni wszyscy - wskazał za okno - zachowują się jak ostatnie świnie, robiąc ci to, co ci robią. Nie dając ci spokoju.
Jen myślała, że wypłakała już wszystkie łzy i nic więcej już nie wyciśnie. Ale jej oczy znów zrobiły się mokre.
- Kiedyś… to nie będzie tak bolało - powiedział jej rozmówca.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Bo to przeżyłem. Głośna sprawa, pamiętasz? Jakieś pięć miesięcy temu, jeszcze zimą. Mój brat zginął zastrzelony podczas napadu na sklep. Byliśmy tam razem. Do sklepu wpadł jakiś białas z pistoletem i chciał ukraść kasę. Ja się odezwałem, brat zarobił kulkę.
- To ty? - Jen podniosła wzrok na Murzyna. Słyszała o tym. Wszyscy słyszeli. W całej szkole uczyło się około tysiąca uczniów, ale takie informacje rozchodziły się błyskawicznie.
- Tak, siostro. I wtedy tak samo mnie traktowali, jak ciebie teraz. Dlatego przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że kiedyś to minie. Ignoruj ich. Jeśli dasz radę. A jeśli będziesz chciała pogadać… to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Odwrócił się i wyszedł z klasy.
- Dzięki… - rzuciła do jego pleców. Może i dziwny był, ale… miał rację. Już poczuła się nieco lepiej. Bratnia dusza… - pomyślała. - Na pewno będę go chciała jeszcze spotkać…

Zajęcia jakoś minęły. W końcu ten koszmarny, pierwszy dzień w szkole zbliżył się do końca.

Siedziała na kamiennym obramowaniu schodów i czekała na Annę Lucię, która została wezwana przez nauczyciela od angielskiego w sprawie przygotowywanego przez nią referatu. Dziewczyny zawsze trzymały się razem - mieszkały ledwo przecznicę od siebie, więc razem do szkoły chodziły (lub jeździły, jeżeli któreś z rodziców akurat miał czas lub możliwość je podwieźć), również razem wracały do domu. Nie opłacało im się czekać na autobus szkolny bo podróż nim była paradoksalnie dłuższa, więc jeśli pogoda była - taka jak tego dnia - ładna, szły piechotą.
Jen wystawiła twarz na słońce i siedziała tak, z zamkniętymi oczami. Obok niej przechodzili uczniowie, podjeżdżały samochody ich rodziców, ruszały autobusy szkolne.
- JJ - usłyszała głos przyjaciółki i wstała, uśmiechając się do niej.
- Gotowa? - spytała.
- Tak, ale… - Anna Lucia nie patrzyła na nią, tylko na coś po drugiej stronie ulicy. - Wiesz, tak sobie stoję już chwilkę i patrzę na czarny samochód zaparkowany po drugiej stronie. I zastanawiam się, czy poinformować ochronę…
Jen odwróciła głowę i dostrzegła kanciastego, czarnego sedana stojącego nieopodal. Nie widziała, czy ktoś jest w środku, bo od szyby odbijały się promienie słoneczne pod takim kątem, że wyglądała ona jak lustro.
Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Może to ktoś z rodziców zaparkował… - powiedziała niepewnie.
- JJ, rób co chcesz, ale ja dzisiaj jadę do domu autobusem - Anna Lucia skinęła w stronę pomarańczowego schoolbusa. - Ja tam się boję takich sytuacji.
- Wiesz co? Ja też dzisiaj nie mam nastroju do spacerów…

Autobus szkolny krążył koszmarnie, nim zajechał w okolice domu Anny Lucii i Jen. Gdy w końcu dziewczęta wysiadły niedaleko domów, w busie została już tylko garstka uczniów.
Dziewczęta pożegnały się i uściskały, po czym każda ruszyła w swoją stronę.
Do domu Jen nie było daleko. Szła powoli, człapiąc po skraju ulicy, ściskając oburącz swoje zeszyty i licząc drzewa rosnące w skrai. Mijała podjazdy domów, obserwując kątem oka nieliczne osoby chodzące o podwórkach.
Było cicho. Cicho i spokojnie.
Jakiś dźwięk zwrócił uwagę dziewczyny. Coś jakby… krótki zgrzyt kamienia po asfalcie. Odwróciła się i spojrzała w dół ulicy.
Serce jej zmroził strach.
W jej kierunku, tocząc się powoli, z wyłączonymi światłami, jechał czarny sedan, którego widziała pod szkołą.
Dziewczyna rzuciła książki na ziemię i sprintem ruszyła na przełaj, przez podjazd i trawnik domu przy którym się znajdowała. W szkole należała do drużyny lekkoatletycznej, a teraz adrenalina dodatkowo dodała jej skrzydeł. Za sobą usłyszała narastający dźwięk obrotów silnika - ktokolwiek siedział w tym samochodzie, przyspieszył, by dogonić dziewczynę. Dobiegła do drewnianego parkanu, wdrapała się na niego i przeskoczyła jednym susem. Biegła dalej, przecinając kolejny trawnik i wypadając na uliczkę po drugiej stronie kwartału. Usłyszała pisk opon i zza zakrętu skrzyżowania wyłonił się sedan, jadący tym razem dość szybko.
Znów bieg. Do domu rodziców Jen nie było daleko, ale dziewczyna postanowiła nie pokonywać już tej drogi ulicą. Biegła, drapiąc się i szarpiąc spódnicę o żywopłoty i krzaki, zasłaniając się rękoma przed smagającymi jej twarz gałązkami drzewek. Parkan, płot, trawnik… podjazd jej domu. Dobiegła do drzwi, z plecaka wyszarpnęła klucz i wpadła do środka, zatrzaskując drzwi za sobą. Oparła się o nie plecami i ciężko dysząc, osunęła się na ziemię. Po chwili zerwała się na klęczki i uchyliła szparę na listy umieszczoną w drzwiach. Przez chwilę.
Gdy ulicą przed jej domem przejechał czarny sedan, zerwała się i popędziła na piętro, do swojego pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:49, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Pią 22:29, 19 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Styl - Rewelacyjny. Naprawdę. Wiesz jak przykuć uwagę czytelnika, wszystko jest bardzo "realistyczne". 6/6
Język - Odpowiedni dla postaci. Dobre sensownie napisane dialogi. 6/6
Klimat: Klimatyczne bydlę. 6/6
Długość: Mogłoby być dłuższe. Żartuję 6/6
Średnia 6.0 co daje
750 XP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Sob 11:48, 20 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Jen stała w swoim pokoju, ukryta za firanką i obserwowała to, co się działo na podjeździe. Obok dodge’a ojca Jen zaparkowane były dwa samochody - jeden to zwykły, oznakowany, policyjny patrolowiec mrugający cały czas niebiesko-czerwonymi światłami, a drugim był niepozorny, ciemnobrązowy, nieoznakowany samochód, którym przyjechali detektywi. Oparty o maskę patrolowca, siedział umundurowany policjant i palił papierosa.
Rozległo się pukanie do drzwi pokoju.
- Proszę - rzuciła z rezygnacją Jen, nie odchodząc od okna. Nie miała nastroju na rozmowę z policją, ale jak tylko zobaczyła obu detektywów podjeżdżających pod dom, wiedziała, że do tego dojdzie.
Drzwi się otworzyły, wpuszczając światło z korytarza. W pokoju Jen było ciemno - aby ułatwić sobie obserwację podwórka, dziewczyna zgasiła światło.
W drzwiach stał starszy z detektywów, którzy rozmawiali z Jen wkrótce po śmierci Jima.
- Witaj, Jenefer - odezwał się policjant. - Czy mogę zapalić światło?
- Proszę bardzo - odeszła od okna i wskoczyła na łóżko. Chwyciła leżącego na kanapie pilota i przy jego pomocy włączyła stojący na szafce pod ścianą odtwarzacz CD. Łomot ciężkiej, hard-rockowej muzyki wypełnił pokój.
- Nie wiem, czy mnie pamiętasz - zaczął detektyw, starając się przekrzyczeć głośną muzykę. - Nazywam się Kasinsky i rozmawialiśmy…
Dziewczyna sięgnęła po leżące obok niej kolorowe czasopismo leżące obok niej na łóżku i - wyraźnie ignorując detektywa - zaczęła przerzucać strony.
Mężczyzna podszedł do odtwarzacza i pewnym ruchem zmniejszył głośność do znośnego poziomu.
- Jenefer, proszę. Chciałbym z tobą porozmawiać.
Dziewczyna skinęła głową, nie przestając wertować gazety.
Kasinsky podszedł do okna, z którego Jen wcześniej obserwowała podwórko i zerknął przez nie.
- Jesteś bardzo podobna do mojej córki, Caroline - zaczął niezbyt głośno, nie odwracając się w kierunku dziewczyny. Nie musiał. W szybie okna słabo odbijała się jej sylwetka, więc dostrzegł, że Jen opuściła gazetę i spojrzała na niego. - A przynajmniej… do wizerunku córki, który pamiętam.
- To znaczy? - po raz pierwszy odezwała się Jen.
- Mieszka teraz ze swoją matką, w Cincinnatti. Wiesz, gdzie to jest?
- W Ohio - szybko odpowiedziała dziewczyna.
- Piątka z geografii - uśmiechnął się. - Gdy miała trzynaście lat, ja i moja żona rozwiedliśmy się. Obie wyjechały do Cincinnatti i od tamtej pory ich nie widziałem.
- To co pan tu jeszcze robi? - spytała Jen.
- A co mam robić? Nie układało nam się z żoną. Przeszkadzała jej moja praca. Zagrożenie. Noce poza domem. W pewnym momencie… nie byliśmy już małżeństwem.
- Pytałam o córkę.
Detektyw odwrócił się gwałtownie. Patrzył przez chwilę na czternastoletnią dziewczynkę myśląc o tym, że właśnie wyciągnęła na wierzch największą ranę na jego sercu. Ale mówiła też prawdę. Mógł odwiedzać córkę. Pisać listy, czy te.. no… maile. Albo po prostu dzwonić…
- Dawno? - spytała Jen, nieświadoma kotłujących się w duszy detektywa uczuć.
- Sześć lat temu.
- Niech pan do niej zadzwoni. I przeprosi ją. Jest pan jej ojcem. I jest pan jej to winien.
Tak zrobię - pomyślał, nie mówiąc jednak nic. Czternastoletnia pani terapeutka…
- Jenefer… - zaczął po chwili - muszę z tobą porozmawiać o Jimie.
Skinęła głową potakująco.
- Wiesz, sprawa jest dość poważna. Dużo osób bierze w niej udział. Wielu policjantów prowadzi dochodzenie.
- Chodzi o te narkotyki?
- Tak. Mogę? - wskazał na łóżko i nie czekając na odpowiedź przysiadł na jego brzegu. -Wiesz… śledztwo stanęło w martwym punkcie.
Zastanowił się chwilę, lecz uznał, że ujawnienie paru faktów nie zagrozi sprawie.
- Ty i dwóch przyjaciół twojego brata jesteście naszymi jedynymi punktami zaczepienia. Ty, Hulio i Christopher, czyli obaj współlokatorzy Jima. I obawiam się, że bez waszej pomocy nie damy rady.
- Pomocy? Jakiej pomocy?
- Musisz sobie przypomnieć wszystko, co może być związane - nawet luźno - z tą sprawą. Wszystko. Pomóż mi, proszę - żachnął się.
- Dlaczego miałabym panu pomagać? - Jen zeskoczyła z łóżka i chwyciła stojącą obok odtwarzacza CD puszkę dietetycznej Coli. - Jim był moim bratem, którego kochałam nad życie. Czemu mam teraz zbierać fakty przeciwko niemu?
- Chciałbym, żebyś przekazała mi wszystko, co może mieć jakikolwiek związek. Tak samo prosiłem już Hulia i Chrisa.
- I oni się zgodzili? - spytała z powątpiewaniem.
- Nie. Jenefer, proszę cię o pomoc, chociaż nie muszę tego robić. Mogę zapiąć ci podsłuch, a ty nawet tego nie będziesz wiedzieć. Mogę kazać cię śledzić…
- Przecież już pan to zrobił - wzięła parę łyków z puszki i świdrującym spojrzeniem spojrzała na policjanta.
- Co? - wzdrygnął się.
- Czarny sedan, który mnie wczoraj śledził. To była policja, prawda? Stali pod szkołą, jechali za mną do domu…
- Ktoś cię śledził? - spytał ostrożnie Kasinsky.
- Niech pan nie udaje…
- Masz rację. Przepraszam. Tak, to była policja. I przepraszam, że cię gonili. Gdy zaczęłaś uciekać, spanikowali.
- Po co? Dlaczego za mną jeżdżą?
- Żeby… dobra, powiem ci. Ale niech to będzie tajemnicą. Wiem, że to nie Jim był dealerem. On pracował tylko jako kurier - odbierał narkotyki z Waszyngtonu i przywoził je do NYC.
- Dlatego tak często wyjeżdżał? - spytała
- Tak. Tak sądzimy. Wiemy też, że ktoś z jego bliskiego otoczenia był osobą, której te narkotyki dostarczał. Mógł być to Hulio. Mógł być to Christopher. Mogłaś to być ty.
- Ja!? - Dziewczyna ze zdumienia aż usiadła na łóżku obok detektywa.
- Wiem już, że to nie ty. Prześwietliliśmy całą waszą rodzinę dokładnie. Ale wciąż mamy podejrzenia do obu przyjaciół Jima. I… dlatego wysłałem za tobą policję. Boję się, że coś może ci się stać. Że ktoś będzie myślał, że wiesz więcej, niż jest w istocie…
*********************
- Anna Lucia, idziesz ze mną na lody? - Jen pochyliła się do koleżanki siedzącej obok niej w szkolnej ławce.
Do końca zajęć pozostały jeszcze 2 lekcje. Ale Jen nie mogła już wysiedzieć w budynku. Na zewnątrz było gorąco, w szkole było po prostu duszno. Jakby popsuła się klimatyzacja. Wyjście na lody jawiło się jak błogosławieństwo, a gdy Jen dodatkowo pomyślała, że może spłatać psikusa swojej policyjnej „ochronie” wychodząc ze szkoły wcześniej, potrzeba opuszczenia Queens College stała się wręcz paląca.
- Zwariowałaś chyba - Anna Lucia odpowiedziała jej również szeptem - Na matmie jest dzisiaj sprawdzian, pamiętasz?
- Ja idę. A ty - jak chcesz.

Konspiracja była pełna. Dziewczęta przesiedziały całą przerwę w toalecie, a po dzwonku, gdy uczniowie weszli z powrotem do klas a dyżurujący nauczyciele zajęli się lekcjami, Jen i Anna - uważając, by nie przyłapała ich ochrona - wymknęły się na dziedziniec i obiegłszy budynek szkoły, przeskoczyły przez ogrodzenie szkolne za salą gimnastyczną.

Słońce świeciło wysoko na niebie, a obie uczennice szły w kierunku domu rozmawiając o najnowszych szkolnych plotkach (to znaczy Anna Lucia relacjonowała wszystko to, co działo się pod niedawną nieobecność Jen). Odziane w szkolne mundurki z naszytymi tarczami Townsend Harris High, obie w plisowanych spódniczkach i podkolanówkach, wędrowały oblizując lody, mijając przechodniów i spoglądając czasem w witryny mijanych sklepów. Podeszły do przejścia dla pieszych i wcisnęły guzik sygnalizatora, czekając na zapalenie się zielonego światła. Rozległ się krótki dźwięk i na sygnalizatorze zapalił się napis „WALK”. Jednak nim dziewczyny zdążyły wejść na przejście, gwałtownie wyhamował przed nimi biały Chevy Van.
- Co jest? - krzyknęła Anna Lucia, gotowa pobić kierowcę Vana.
Drzwi samochodu się otworzyły gwałtownie i wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Jeden doskoczył do Anny Lucii, złapał ją za ramię, szybkim szarpnięciem odwrócił i bezceremonialnie pchnął na chodnik. Drugi doskoczył do Jen i chwycił ją w pół, unosząc w powietrze. Jen chciała wrzasnąć, lecz napastnik przytknął jej do ust dłoń w rękawiczce nasączoną czymś, co sprawiło, że wystarczył jeden oddech, by dziewczyna zaczęła tracić świadomość.
Przed oczami zaczęło jej się robić ciemno. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Słyszała jeszcze za sobą stek hiszpańskich wyzwisk wykrzykiwanych przez Annę Lucię. Czuła, że wrzucono ją bezceremonialnie do samochodu. Potem zatrzasnęły się drzwi i samochód ruszył. Jen osunęła się w błogą nieświadomość…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:50, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Tang How-Yuen
Gość
PostWysłany: Wto 15:03, 23 Mar 2010






Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem. Twoja postać jest tak barwna jak prawdziwa Yenn Wink.
Bardziej cię już nie mogłem pochwalić Wink.
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 11:15, 25 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



- Nie ma... - Shannon jęknęła, odsuwając się od terminalu bibliotecznego.
- Jak to: nie ma? - Jen odepchnęła przyjaciółkę od klawiatury i sama zaczęła przeszukiwać katalog biblioteki.
- A co ty myślisz? Kolokwium u Hansona to nie przelewki. Wszyscy na gwałt wypożyczają jego skrypt.
Jen wcisnęła klawisz <EXECUTE> i wpatrzyła się w ekran, czekając aż serwer zindeksuje bazę danych pod kątem jej zapytania i wyświetli na terminalu odpowiedź.
Tak wcześnie rano Biblioteka uniwersytecka świeciła jeszcze pustkami. W głównym hallu, przy terminalach stało lub siedziało zaledwie parę osób, również za olbrzymią, szklaną taflą ściany czytelni większość stolików była pustych. Większość osób zamawiało książki, odbierało je i przechodziło do czytelni, gdzie nad notatkami, książkami i przy terminalach zgłębiały interesujący ich materiał.
W hallu niewiele było dziewcząt, toteż obecność Shannon i Jen, dwóch ładnych, młodych blondynek, ściągała spojrzenia mijających je przedstawicieli płci powszechnie uważanej za "brzydką".
Znudzone bibliotekarki za kontuarem plotkowały cicho lub porządkowały książki stojące na nielicznych półkach ustawionych za głównym kontuarem.
Cały niemal księgozbiór znajdował się w pomieszczeniach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Potężne, klimatyzowane hale, naszpikowane czujnikami temperatury i wilgotności powietrza, wyposażone we wciąż działający system podciśnieniowy mający wymusić ruch powietrza i wyeliminować osiadanie kurzu, zajmujące parę pięter, znajdowały się w podziemiach gmachu. To tam umieszczone zostały całe drukowane zasoby biblioteczne Uniwersytetu Stanforda. Oczywiście, wiele książek dostępnych było studentom również w wersji elektronicznej, ale nie tyczyło się to niestety skryptów.
"Liczba dostępnych egzemplarzy: 0" - wyświetliła się odpowiedź na ekranie terminala.
- Cholera! - warknęła Jen, uderzając głośno dłonią w blat stolika, co ściągnęło na nią gniewne spojrzenia paru oderwanych od plotek bibliotekarek.
- Nieee... - jęknęła Shannon i zasymulowała bicie czołem o blat stołu. - Rozszarpie nas. Bez skryptu mamy przerąbane.
- Może jakoś... - zaczęła niepewnie Jen, formułując na ekranie terminala ponowne zapytanie.
- Zawsze możemy skorzystać z notatek - Shan podniosła się z blatu i odwróciła twarzą w kierunku szklanej ściany czytelni. - Tylko, że ja na jego wykładach nic nie zanotowałam. A ty - z tego co pamiętam - stworzyłaś tylko wspaniałe szlaczki w swoim notatniku.
- Nie będzie tak źle... Może któraś z dziewczyn z akademika...
- Zapomnij. Mamy przesrane. To znaczy ja mam.
- A ja?
- Ciebie Hanson lubi. Po tym, jak zjechałaś jego doktoranta na... - Shannon umilkła.
- Wcale nie... Cholera! - niemalże krzyknęła Jen, odsuwając się od terminalu. - Uduszę tą wredną maszynę! Ała! Przestań mnie szturchać, Shan!
- Wygląda na to, że prawdziwa SI gdyby powstała, zostałaby szybko przez panią zgładzona, panno Johnson - za plecami dziewczyny odezwał się męski głos. - Jeżeli ma pani mordercze zamiary wobec zwykłego systemu bibliotecznego...
Jen wyskoczyła z krzesła jak ukłuta szpilką i odwróciła się gwałtownie.
- Witam ponownie - odezwał się stojący tuż przed nią przystojniak, wyciągając ku niej prawą rękę. - Nie byliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Miles Branson, poznaliśmy się na wykładzie profesora Hansona.
- Pamiętam - zaskoczenie szybko minęło. - Jenefer Johnson - odwzajemniła uścisk dłoni. - A to moja przyjaciółka, Shannon Thompson - dodała szybko, czując znów bolesnego kuksańca w bok.
- Miło mi poznać - skinął głową Shannon, po czym odwrócił się znów w kierunku Jen. - Nasza mała dyskusja na ostatnim wykładzie była szeroko komentowana... Wzmianka na jej temat pojawiła się nawet na naszym blogu.
- Naszym? To znaczy? - Jen czuła się niepewnie, stojąc tak blisko Milesa. Mężczyzna górował nad nią - był chyba jeszcze wyższy niż jej brat, Jim, co przy niewielkim wzroście Jen mogło wywołać kompleksy. Nie mogła się cofnąć, bo za sobą miała blat z terminalem komputera, a doktorant nie zamierzał się cofnąć.
- Moim i Christophera Matungi, mojego kolegi ze studiów doktoranckich. Razem prowadzimy blog, w którym opisujemy postępy prac nad naszym projektem. Po naszej dyskusji w komentarzach aż zawrzało... Niektórzy nawet sugerowali, że powinniśmy zaprosić cię do projektu - uśmiechnął się.
Jen zarumieniła się lekko. pochyliła głowę, by to ukryć i odgarnęła kosmyk włosów, zakładając go za ucho. Prześlizgnęła się między Milesem i obserwującą całą scenę spod zmrużonych powiek Shannon i stanęła w bezpiecznej odległości dwóch kroków od mężczyzny.
- Co sprowadza was tak wcześnie rano do biblioteki? Pracujecie nad czymś? - nie zrażony Miles wpatrywał się wciąż w Jen z szerokim uśmiechem.
- Tak, nad zdobyciem skryptu profesora Hansona - odpowiedziała Shannon.
- Kolokwium się zbliża? - Miles nawet nie odwrócił głowy.
- Tak. A my nie mamy tego skryptu i raczej na bank przez to oblejemy - Shan kuła żelazo póki gorące.
- Ja mam i na razie nie potrzebuję - odpowiedział szybko. - Mogę wam pożyczyć mój egzemplarz. To znaczy... jeśli chcecie.
- Byłabym wdzięczna - Jen podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się lekko. Niesforny kosmyk znów opadł jej na oko, więc szybkim gestem wsunęła go za ucho.
- BYŁYBYŚMY wdzięczne - akcentując pierwsze słowo odezwała się Shannon, patrząc z wyrzutem na swoją przyjaciółkę.
Branson uśmiechnął się ponownie, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej długopis.
- Zapiszę ci mój numer telefonu… - podniósł wzrok na Jen - i zadzwoń, jak będziesz wolna, to umówimy się i przekażę ci ten skrypt.
Jen podetknęła mu swój notatnik, w którym chłopak szybko wykaligrafował swój numer i nazwisko.
- A jeśli mógłbym... To znaczy, gdybym ja musiał się z tobą skontaktować... W sprawie zwrotu tego skryptu czy jakiejkolwiek innej... Czy mógłbym dostać twój numer?
- Jasne.
Mam nadzieję, że nie będziesz mnie spamował SMSami po nocach... - pomyślała.
Miles przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś papieru, ale oprócz trzymanych w ręku książek nic nie znalazł.
Jen chciała wyrwać kartkę ze swojego notatnika, ale powstrzymał ją ruchem ręki. Rozpiął mankiet koszuli i odsłonił przedramię, podtykając je dziewczynie.
- Luźne kartki zawsze gubię, a tutaj będę miał pewność...
Jen długopisem napisała bezpośrednio na skórze Milesa swój numer telefonu, podpisując go inicjałami "JJ".
- Dzięki - spojrzał na napis, po czym ostrożnie poprawił rękaw i zapiął mankiet. - Gdybyś jeszcze czegoś kiedyś potrzebowała... Jakichś konsultacji, materiałów...
- No niesamowite jak się późno zrobiło! - Shannon wyciągnęła z torebki telefon, ostentacyjnym ruchem sprawdziła na jego wyświetlaczu godzinę i z wyrzutem wpatrzyła się w przyjaciółkę.
- Jasne - odpowiedziała Jen Milesowi. - Nie omieszkam. Dzięki.
- Przepraszamy bardzo, ale strrrasznie się teraz już spieszymy - Shan chwyciła Jen za rękę i posyłając Milesowi wymuszony uśmiech pociągnęła przyjaciółkę do wyjścia.
- Nie ma sprawy - odparł Miles. - Zawsze do usług!
- Co cię napadło? - fuknęła Jen gdy dziewczęta opuściły już gmach biblioteki.
- Mnie napadło? - Shannon aż zamrugała oczami ze zdziwienia. - Nie poznaję cię, moja droga. Niby taka cichutka i skromniutka, a wdzięczyłaś się do niego jak pensjonarka.
- Ja?!
- A może ja? A kto trzepotał rzęskami i robił oczki jak u skopanego spaniela?
- Chciałam załatwić nam ten skrypt...
- Tia, jasne. A on też na ciebie leci.
- Co? Dziewczyno, on jest doktorantem a ja raptem ledwo ofutrzonym kotem z pierwszego roku.
- A co to ma do rzeczy? Nie wiem o co ci chodzi. Ja tam mam zamiar znaleźć podczas studiów mojego przyszłego męża. Ma być mądry i bogaty.
- Na Stanfordzie? Mądry - owszem, ale jeśli chcesz bogatego, trzeba było na Harward zdawać.
- Znajdę i tutaj coś. Na razie amantów nie potrzebuję, bo kolidowałoby mi to z pracą. A ty już masz jednego wielbiciela. Rozegraj to dobrze.
- On nie jest moim wielbicielem.
- Jak nie? Patrzył na ciebie tak, jakby chciał cię połknąć bez chrupania. No i teraz ma twój telefon.
- Nie mój - z miną niewiniątka odparła Jen.
- Jak to?
- Podałam mu numer do ciebie.
- Ty żmijo! Na rany boskie, po co ja cię do "Night Rider's" wprowadzałam? Za dużo się tam chyba nauczyłaś!
- No co? Jakby był namolny, to go spławisz.
- Ja mam go... - ripostę Shannon przerwał dzwoniący w jej torebce telefon.
- Halo? - rzuciła do słuchawki i słysząc odpowiedź spojrzała spod oka na Jen. - Tak, już ją daję - wyciągnęła rękę z telefonem w kierunku przyjaciółki i uśmiechnęła się jadowicie. - Miles Branson do pani.
- Słucham? - Jen przyłożyła telefon do ucha.
- Witaj, JJ - w słuchawce rozległ się głos Milesa. - Przepraszam, że dzwonię tak szybko, ale chciałbym... Bo wiesz, tak sobie pomyślałem, że gdybyś była wolna w porze lunchu... Moglibyśmy się spotkać i... no wiesz... Coś razem zjeść, pogadać... No i ten skrypt bym ci wtedy dał.
Shannon, która przysunęła już na samym początku rozmowy głowę z drugiej strony telefonu i starała się podsłuchać co mówi rozmówca Jen, pokiwała energicznie głową patrząc na JJ.
- Hmmm... No nie wiem... - odezwała się Jen, prowokując oburzoną minę u Shannon. - Dzisiaj?
- Zrozumiem, jeśli odmówisz - odparł Miles. - Ale zrobiłabyś mi wielki zaszczyt, gdybyś się zgodziła.
Shannon zrobiła maślane oczy. "Jeśli się nie zgodzisz, to ja pójdę!" - szepnęła z wyrzutem.
- Dobrze więc.
- Świetnie. Spotkajmy się więc o dwunastej koło biblioteki, dobrze?
- O dwunastej - przytaknęła Jen.
- Już się nie mogę doczekać. - nawet przez telefon słychać było radość w jego głosie. - Do zobaczenia - przerwał połączenie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:50, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Śro 19:41, 31 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

No i co ja tu mogę powiedzieć. Nie zwalniasz tempa i znowu świetne retrosy. Wychwyciłem z jedną literówkę ale nie wpływa to na ocenę: 2x200 XP

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin