www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Jenefer
Idź do strony Poprzedni  1, 2  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 9:18, 08 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Pierwszym doznaniem, jakie nieśmiało zaczęło przedzierać się przez oponę lepkiej ciemności zamroczenia, było koszmarne zimno. Gdy dziewczyna zdała sobie z niego sprawę, powrót do świadomości był szybki, co o nie znaczy, że przyjemny. Otworzyła powoli oczy i szybko zamknęła je z powrotem, przerażona niespodziewanym obrazem, który zobaczyła. Zimno było przejmujące, jakby znalazła się w samym środku nowojorskiej, śnieżnej zimy. Otworzyła oczy ponownie i ostrożnie rozejrzała się wokół.
Siedziała na lodowatych, terakotowych płytkach, którymi wyłożona była podłoga niewielkiego, ciemnawego i mroźnego pomieszczenia. Pod sufitem umocowane były stalowe szyny, z których, na rolkowych hakach, zwieszały się krwiste, obdarte ze skóry i przecięte wzdłuż na pół, tusze jakichś zwierząt. Ten widok sprawił, że zawartość żołądka podeszła jej do gardła. Jen była wegetarianką i od wielu lat systematycznie odmawiała jedzenia mięsa i podrobów, więc widok zwierzęcych zwłok wiszących na wyciągnięcie ręki napawał ją obrzydzeniem i niesmakiem.
Jen siedziała na podłodze w kącie pomieszczenia, z rękami skrępowanymi kawałkiem plastikowej linki wrzynającej jej się w skórę. Ubrana była wciąż w ten sam szkolny mundurek, czyli krótką, plisowaną spódniczkę, koszulę i granatową marynarkę, które nie dawały w tej chwili żadnego zabezpieczenia przed kąsającym zimnem. Dziewczyna drżała na całym ciele, na końcach jej kucyków zaczął zbierać się szron. Przypomniała sobie białego vana i dwóch mężczyzn, którzy obezwładnili ją i - nieprzytomną - wsadzili do samochodu. Co to właściwie było? Porwanie? Napad? Kim byli napastnicy? Czego chcieli?
Gdyby nie lodowate zimno gryzące ją w tej chwili w każdą - osłoniętą czy nie - część ciała, Jen byłaby przerażona. Nawet więcej - umierałaby ze strachu. W tej chwili jednak działał instynkt. Bardziej martwiło ją przetrwanie i zapewnienie sobie odrobiny ciepła niż domyślanie się skąd i w jaki sposób się tutaj znalazła.
Podniosła się z ziemi - najpierw na czworaka, potem, opierając się skrępowanymi dłońmi o ścianę, stanęła niepewnie na nogach. Dygotała z zimna tak, że bała się, że się przewróci. Każdy jej oddech zamieniał się w gęstą chmurkę pary wodnej.
Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu były zakratowane okienka umieszczone w metalowych drzwiach. Dziewczyna kuśtykając ruszyła w ich kierunku. Jednak nim do nich dotarła, pomieszczenie nagle zalało rażąco jasne światło jarzeniówek. Tak gwałtownie i bez ostrzeżenia, że Jen aż zasłoniła twarz skrępowanymi dłońmi. Usłyszała szczęk zamka i skrzypnięcie nieoliwionych od dawna zawiasów.
Ktoś szarpnął ją za ramię i gwałtownie popchnął. Osłaniając głowę rękoma poleciała naprzód, potykając się o własne nogi i lądując znów na podłodze. Tym razem, w porównaniu z lodowatymi płytkami wnętrza chłodni, podłoga wydała się jej niemal gorąca. Znalazła się na zewnątrz.
- Mikhail, nie bądź tak brutalny dla naszego gościa - usłyszała męski, miękki głos.
Rozejrzała się wokół. Znajdowała się w dużej kuchni wyglądającej na zaplecze jakiejś restauracji lub hotelu, pustej w tej chwili jeśli nie liczyć trzech mężczyzn - odzianego w drogi garnitur, przystojnego blondyna w wieku około trzydziestki, patrzącego na nią z przyjaznym uśmiechem i dwóch osiłków, których twarze nie zdradzały ani cienia inteligencji. Zobaczyła drzwi do chłodni, zamykane właśnie przez jednego z nich, ospowatego osiłka w ciemnej koszuli.
- Pomóż wstać naszej księżniczce - odezwał się ponownie blondyn w kierunku zamykającego drzwi, nazwanego wcześniej Mikhailem.
Ten wzruszył ramionami, podszedł do dziewczyny i bezceremonialnie, jednym szrpnięciem za kołnierz jej marynarki, postawił Jen do pionu, wywołując przy tym jej pisk przerażenia.
Blondyn pokręcił głową z politowaniem i zacmokał karcąco.
- Wybacz sposób, w jaki zostałaś tutaj zaproszona - odezwał się ponownie blondyn, tym razem bezpośrednio do dziewczyny. - Przepraszam też za niewygody naszego przytulnego lokum. Jesteś Jenefer, prawda?
Dziewczyna odpowiedziała szybkim, twierdzącym skinieniem głowy i grzbietem dłoni otarła płynące z oczu łzy.
- Całym zdaniem! - warknął mężczyzna, a przyjazny uśmiech na chwilę zniknął z jego twarzy.
- Tak proszę pana - odpowiedziała słabym głosem.
- Co: tak proszę pana?
- Nazywam się Jenefer Joan Johnson, proszę pana.
- No widzisz? - na jego ustach pojawił się ponownie przyjazny uśmiech. - Jednak potrafisz. A ja nazywam się Jack i bardzo chciałem cię poznać...
Szybkim ruchem ze stojącego obok stojaka wyciągnął długi, wąski nóż do filetowania ryby i podszedł do dziewczyny. Chwycił ją za rękę stanowczym, lecz delikatnym uściskiem, spojrzał prosto w jej oczy i przeciął plastikową linkę krępującą jej nadgarstki. Jen przeraziły jego oczy - były zimne i martwe, niczym dwa kawałki lodu umieszczone w oczodołach. Mimo, że na twarzy gościł mu miły, przyjacielski uśmiech, oczy pozostawały niewzruszone.
- Nie będę ci jakichś durnych wstępów prawił - nie wrócił na swoje miejsce koło zlewozmywaka tylko oparł się o szafkę tuż obok niej, podczas gdy dziewczyna rozcierała mrowiące nadgarstki. - Powiem krótko. Twój brat, Jim, pracował czasem dla mnie. Wiesz o tym, prawda?
Spojrzała na niego, przerażona. Czy chodziło mu o...
- Tak, widzę, że wiesz o czym mówię. No i... - pochylił się ku niej i objął ramieniem - No i nie wywiązał się z naszej ostatniej umowy, niestety... Miał mi dostarczyć przesyłkę, ale... - zrobił zasmuconą minę - ale nawalił. A moją przesyłkę ma policja.
- Mówi pan o tych narkotykach? - odezwała się Jen.
- Domyślna dziewczynka - pokiwał lekko głową. - Problem w tym, że jestem biznesmenem. Zapłaciłem za tą przesyłkę. Zainwestowałem w nią, można powiedzieć. A teraz nie mam szans na to, że te pieniądze odzyskam.
Dziewczynka wciąż drżała z zimna. Ale również - coraz bardziej - ze strachu.
- Ja nie lubię tracić pieniędzy. I wiesz co? Początkowo chciałem, żebyś je dla mnie odpracowała. Ale zmieniłem zdanie.
- Oood... odpracowała? Jak?
- Niestety, ale za młoda jesteś, żeby się dowiedzieć - uśmiechnął się samym kącikiem ust. - Ale... Nie przerywaj mi! - warknął, widząc, że Jen znów stara się coś powiedzieć i dziewczynka aż skuliła się w sobie.
- Tak... Tak jak mówiłem, postanowiłem, że dam ci inną rolę do spełnienia. To zaszczytna funkcja. Będziesz moim ambasadorem. Przekażesz paru osobom wiadomość ode mnie. Zgadzasz się?
- Co to za wiadomość? - spytała niepewnie Jen.
- Ot, babska dociekliwość. Widzisz Mikhail? - zwrócił się do goryla, który jak na komendę zarechotał tubalnym śmiechem. - One się takie już rodzą. Wścibskie i dociekliwe. Zadałem jej pytanie, na które można odpowiedzieć "tak" albo "nie", a ta udzieliła trzeciej odpowiedzi.
Jen postanowiła, że już się więcej nie odezwie. Mimo miłej miny Jacka, jego pozornie przyjaznych gestów i bliskości, dziewczynka panicznie się go bała czując podświadomie, że ów mężczyzna bez wahania kazałby skręcić jej kark.
- Słuchaj, księżniczko - oparł się obiema rękami o blat obok niej, zamykając ją między swoimi ramionami. Jego twarz stała się kamienną, zimną maską bezwzględnego człowieka. - Gadanie jest tanie i nic nie kosztuje. A ja lubię robić biznesy, więc gadanie mnie mierzi. Sytuacja wygląda więc tak. Dam ci teraz trzy listy. I trzy imiona. A ty przekażesz moją wiadomosć wszystkim trzem osobom. Dobrze?
Dziewczynka energicznie skinęła głową.
- Dooobrzeee? - powtórzył raz jeszcze, przeciągając samogłoski.
- Dobrze, proszę pana - zreflektowała się.
- Doskonale - z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął trzy koperty oraz luźną kartkę z nazwiskami i wręczył je Jen. - Schowaj je dobrze - poczekał, aż Jen wsadzi wszystko trzęsacymi się dłońmi do swojego plecaka, który w jej kierunku kopnął drugi z goryli.
- Zostaje jeszcze tylko jeden, maleńki szczegół - powiedział, gdy dziewczynka wyprostowała się ponownie. Odwrócił się i ruszył w kierunku stojącego nieopodal krzesła. Usiadł na nim, nonszalancko założył nogę na nogę i zapalił papierosa. - Muszę jakoś uwiarygodnić mój przekaz. Sprawić byś była tak gorliwym ambasadorem, jak tylko się da. - Spojrzał na nią zimnym wzrokiem zza zasłony papierosowego dymu. - Mikhail, obetnij jej kciuk.
- Nieee! - wrzasnęła Jen, gdy obaj ochroniarze ruszyli w jej kierunku. - Nie, proszę! Nie! - przysiadła na ziemi, chowając dłonie za siebie.
Ochroniarzom nie zrobiło to większej przeszkody. Jeden chwycił ja w pół i uniósł jak piórko, wierzgającą i drącą się w niebogłosy. Drugi, Mikhail, chwycił ją za nadgarstki i siłą wykręcił do siebie.
- Lewy czy prawy? - spytał, podnosząc głos by przekrzyczeć Jen.
- Wszystko mi jedno - Jack zaciągnął się papierosem. - Jest leworęczna, więc obetnij jej prawy. Przecież nie jestem potworem - roześmiał się. - I uciszcie jej wycie, bo wszystkie psy z okolicy się zlecą.
Mikhail przygwoździł prawą dłoń dziewczynki do blatu i z pochwy przy pasku wyciągnął długi i ciężki nóż myśliwski.
Jen poczuła chłod stali przyłożonej do jej kciuka. Jej krzyki blokowała przyłożona dłoń, jej ruchy krępował silny uścisk goryla. Była bezsilna. Nic nie mogła zrobić.
Skorzystała więc z jedynego wyjścia, z którego jeszcze skorzystać mogła.
Zemdlała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:48, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Czw 9:45, 08 Kwi 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Dobre, mocne. Tak, bardzo dobre.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tang How-Yuen
Gość
PostWysłany: Czw 10:29, 08 Kwi 2010






Bardzo, bardzo dobre ;P. Rozumiem że Jen nie ma kciuka, tak ? ;>
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 12:33, 08 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Z odpowiedzią na to pytanie trzeba poczekać do kolejnego retra... Razz

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pon 9:59, 12 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Jen wyszła z supermarketu i zagłębiła się w gąszcz samochodów stojących na parkingu. Podeszła do swojego VW Golfa II (rocznik 1991), otworzyła kluczykiem drzwi, odchyliła oparcie fotela kierowcy i na tylne siedzenie wrzuciła papierową torbę z zakupami. Fotel wrócił do pionu i dziewczyna zajęła miejsce za kierownicą, zapinając z przyzwyczajenia pasy, zanim jeszcze włożyła kluczyk do stacyjki. Z torebki wyjęła ciemne okulary, założyła je na nos i przejrzała się we wstecznym lusterku. Zadowolona z efektu przekręciła kluczyk w stacyjce.
- Co jest… - zmarszczyła brwi.
Zamiast spodziewanego dźwięku rozrusznika i następującego po nim nierównego, kichającego dźwięku silnika, spod maski dobiegło tylko dziwne terkotanie.
Przekręciła kluczyk raz jeszcze. Tym razem rozrusznik zaskoczył i silnik zapalił, ale pracował jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Szarpał i krztusił się, a gdy dziewczyna nacisnęła na pedał gazu, coś głośno strzeliło z rury wydechowej i silnik zgasł.
- Nie rób mi tego… - jęknęła Jen i ponownie przekręciła kluczyk.
Tym razem silnik nawet nie zaskoczył - słychać było tylko dźwięk pracy rozrusznika. Przy kolejnej próbie - to samo. I przy kolejnej.
W końcu rozrusznik zaczął „kręcić” coraz wolniej i wolniej, aż w końcu jedyną odpowiedzią na nerwowe przekręcanie kluczyka było tylko przygasanie kontrolek na konsolecie.
- Zajebiście - warknęła dziewczyna i chwyciwszy torebkę, wyskoczyła z samochodu. Trzasnęła drzwiami i ze złości kopnęła oponę Golfa.
Zgodnie z trzecim prawem dynamiki Newtona opona oddała jej i dziewczyna pisnęła z bólu, podskakując parę razy na jednej nodze i wywołując zdziwione spojrzenia ludzi znajdujących się na parkingu.
Otworzyła drzwi samochodu i jeszcze raz przekręciła kluczyk w stacyjce. Zgodnie przewidywaniem, bez żadnego efektu.
- Dlaczego mi to robisz, pasztecie jeden… - jęknęła i oparła głowę na kierownicy.
Pukanie w szybę od strony kierowcy zaskoczyło ją tak bardzo, że aż podskoczyła.
Spojrzała przez szybę i zobaczyła stojącego przy jej drzwiach Milesa Bransona. W pierwszej chwili nie poznała go - Miles wyglądał zdecydowanie inaczej, niż Jen zapamiętała go z uczelni. Miał na sobie - mimo gorąca - skórzaną, rozpiętą, motocyklową kurtkę z kolorowymi naszywkami na rękawach, spod której wyglądał czarny T-shirt i powycierane dżinsy, a całości dopełniały ciemne okulary - nie przypominał tego ugrzecznionego doktoranta z wykładu.
- Miles… - uśmiechnęła się i otworzyła drzwi - skąd ty tutaj…
- Zobaczyłem, jak kopiesz ten pojazd i podszedłem zobaczyć… Jakiś problem, panienko? - zdjął okulary przeciwsłoneczne i uniósł jedną brew, naśladując Johna Wayne’a.
- Samochód mi się popsuł… - zrobiła minę „smutnego spaniela” i spojrzała mu w oczy. - Czy mógłbyś mi jakoś pomóc?
- Sam nie wiem… miałaś do mnie zadzwonić, a ja czekałem na twój telefon…
Faktycznie. Od czasu spotkania, podczas którego Miles pożyczył Jen obiecany skrypt i zjedli wspólny lunch, mimo obietnic ze strony dziewczyny, nie kontaktowali się ze sobą.
- Przepraszam, ale miałam tyle nauki, że nie miałam czasu nawet pomyśleć… A teraz - sam widzisz - wskazała ręką na pojazd.
Obrzucił szybkim spojrzeniem wehikuł, który Jen określiła - nieco na wyrost - mianem „samochodu” i spojrzał powątpiewająco na Jen.
- To coś w ogóle jeździ?
- No wiesz? - oburzyła się - To doskonała, solidna maszyna. Niemiecka, a Niemcy słyną z solidności.
- JJ, nie chcę być niemiły, ale to stary trup… nie myślałaś, żeby go zmienić?
- Jestem z nim emocjonalnie związana. Poza tym jest dokładnie w moim wieku, a czy ja wyglądam ci na starego trupa?
- No wiesz, nie powiedziałbym… - Miles wyraźnie poczuł, że trafił na grząski grunt. - Dobra, otwórz maskę, zobaczymy, co da się zrobić - obszedł Golfa i stanął z przodu samochodu.
Jen wsiadła, pociągnęła za uchwyt otwierania maski i czekała dalszych poleceń.
- Włącz zapłon! - usłyszała i posłusznie przekręciła kluczyk. Rozrusznik - z ociąganiem - zakręcił raz, po czym stanął.
- Jeszcze raz! - usłyszała ponownie.
Tym razem jedyną odpowiedzią na obrót kluczyka było przygaśnięcie kontrolek na konsolecie.
- Dobiłaś akumulator - Miles z trzaskiem zamknął maskę i podszedł do dziewczyny. - Teraz można tylko wezwać pomoc drogową albo skombinować inny samochód, żeby odpalić na kable. Tak czy tak, teraz nim nie pojedziesz.
- To co ja mam teraz zrobić?
- Gdzie chciałaś jechać? - nałożył okulary.
- Do akademika.
- JJ, mam dla ciebie propozycję - uśmiechnął się szelmowsko. - Masz w zasadzie dwa wyjścia. Możesz tu zostać i czekać na pomoc drogową, a możesz pozwolić mi się porwać i wtedy ja cię podwiozę. Ale - pod pewnym warunkiem.
- Jakim? - przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Ano takim, że zabiorę cię na przejażdżkę. A nie prosto do akademika.
- Ale ja mam zakupy…
- Zabierzemy je. To jak?
- Chyba za wielkiego wyboru nie mam… jasne, że się zgadzam.
- No to zapraszam - odebrał od Jen torbę z zakupami - zrobił zapraszający gest ręką.
Jen ruszyła za nim. Minęli parę samochodów i oczom Jen ukazał się srebrny motocykl, do którego Miles swobodnie podszedł.
- To twoje? - Jen zrobiła wielkie oczy.
- Tak - uśmiechnął się. - Robi wrażenie?
- Jeszcze jakie!
- To Harley-Davidson „Fat Boy”. Motocykl, którym w Terminatorze 2 jeździł Arnold Shawarzenegger.
- Cuuudny - oczy Jen świeciły niemal tak, jak chromowane wykończenia motocykla. - Ale… ja nie mogę nim jechać.
- Dlaczego?
- Zobacz, jak jestem ubrana.
Miles otaksował dziewczynę szybkim spojrzeniem. Jen miała na sobie krótką spódniczkę do pół uda i lekką bluzeczkę na ramiączkach, a do tego niewysokie botki na małym obcasie.
- No co? Według mnie jesteś ubrana bardzo ładnie - ściągnął z siebie kurtkę i podał dziewczynie. - Ubierz to, to nie zmarzniesz. Zakupy zapakujemy tutaj… - otworzył jedną ze skórzanych sakw przy tylnym kole i wcisnął w nią torbę ze sprawunkami.
- Zapraszam. I bez ociągania - zasiadł na fotelu, włożył kluczyk w stacyjkę, złożył podnóżek i wcisnął guzik startera.
Basowy pomruk rozszedł się po okolicy, gdy dwucylindrowy silnik podjął pracę. Miles pokręcił manetką i pomruk nabrał na sile. Jen wydawało się, że wprawia on w drżenie nawet asfalt parkingu.
Miles sięgnął do tyłu i rozłożył podnóżki pasażera, po czym poklepał kanapę. Zachęcona tym gestem dziewczyna narzuciła na siebie ciężką kurtkę, podciągnęła jej rękawy, podeszła do motocykla i usiadła wygodnie.
- Obejmij mnie w pasie. Mocno. - Miles odwrócił się do niej.
- A gdzie kaski? - spytała Jen.
- Zostawiłem w domu. Nie będziemy ich potrzebowali. Tak jest fajniej.
Jen poprawiła na nosie okulary i objęła Milesa.
W sumie… to było nawet przyjemne. Uratowana z opresji przez rycerza na białym rumaku.
- Dokąd jedziemy?
- W stronę zachodzącego słońca! - odkrzyknął.
- Przecież jest dopiero południe?
- No to przed siebie. Gdzie oczy poniosą! - Miles włączył bieg i dodał gazu, a Jen przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Gdy poczuła przeciążenie starające się zdjąć ją z fotela, wiedziała dlaczego miała się go trzymać.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:48, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
Tang How-Yuen
Gość
PostWysłany: Wto 19:17, 13 Kwi 2010






Ojej jak cudnie... rozkleiłem się ;( Razz
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 13:44, 29 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Jen, wściekła jak osa, wpadła do pokoju w akademiku, rzuciła torbę w kąt, a sama padła na swoje łóżko.
- Zły dzień, co? - usłyszała głos Shannon.
Podniosła głowę i spojrzała na swoją współlokatorkę, siedzącą pod ścianą, przy niewielkim biurku i poprawiającą makijaż, przeglądając się w małym lusterku.
- Do jutra muszę zapłacić czesne - burknęła Jen.
- Uuu, to faktycznie masz kłopot - Shan odłożyła cień do powiek i sięgnęła po tusz do rzęs, rzucając na JJ przelotne spojrzenie.
- W Burger Kingu płacić będą dopiero na koniec tygodnia... Myślałam, że mama coś mi przyśle, ale dzwoniła właśnie, że w tym tygodniu nie da rady.
- Mogę ci pożyczyć - Shan skończyła robić jedno oko i zabrała się za drugie. - Mam trochę zaskórniaków.
- Musisz mieć bogatych rodziców. - Jen opadła na wznak na łóżko i wpatrzyła się w sufit. - Mnie trzy miesiące na Stanfordzie wypłukały z całej kasy jaką miałam. Jeśli nie dorwę szybko lepszej pracy, to będę musiała wracać do NYC i znaleźć tańszą uczelnię.
- Grunt to dobra robota - Shannon zamrugała do swojego odbicia w lusterku i złożyła usta jak do pocałunku. Sięgnęła po pędzelek i poprawiła cienie na policzkach. - Ja od moich staruszków ani centa nie biorę.
- I stać cię? Z pensji kelnerki? - Jen oparła się na łokciach i spojrzała na koleżankę. - na Jowisza, załatw mi tam pracę.
Shannon zerknęła na Jen, po czym sięgnęła po konturówkę i zaczęła poprawiać usta, mówiąc z przerwami.
- No nie wiem... To trudna robota... specyficzna… i... może ci się... nie do końca… spodobać.
- No wiesz? - wzburzyła się Jen. - Myślisz że smażenie kotletów z Burger Kingu mi się podoba?
- JJ - Shannon odłożyła kosmetyki na biurko i odwróciła się do koleżanki. - Trochę ci nakłamałam odnośnie mojej pracy. Ale lubię cię, dlatego pokażę ci knajpkę, w której pracuję. Tylko jedno ostrzeżenie. Nie dziw się niczemu. OK?
- Weź, bo się bać zacznę... Co ty, w CIA pracujesz?
- Nie... - zachichotała Shannon. - Słuchaj, ja muszę lecieć, bo jestem już spóźniona. Jeśli chcesz wiedzieć więcej na temat mojej pracy, jedź do Palo Alto, do klubu "Night Rider's". Tutaj masz adres - napisała coś na chusteczce higienicznej i podała Jen. Powiedz bramkarzom swoje nazwisko i pytaj się w barze o mnie. Dobra?

*******************

Wysłużony Volkswagen Golf należący do Jen (pełnoletni kawałek rdzy trzymający się w jednym kawałku tylko dzięki warstwom szpachli i lakieru) zatrzymał się na oświetlonym kolorowymi światłami podjeździe wskazanego przez Shannon klubu. Tuż koło drzwi kierowcy zmaterializował się natychmiast parkingowy, krytycznym spojrzeniem oceniający samochód Jen.
- Proszę uważać, bo jedynka wyskakuje - Jen odebrała numerek i z rozbawieniem patrzyła, jak parkingowy wsiada do środka i stara się zapanować nad manualną skrzynią biegów. Ciekawe, czy znajdzie wsteczny - przemknęło jej przez głowę, ale nic nie powiedziała. Odwróciła się w kierunku oznakowanego kolorowym, neonowym napisem klubu "Night Rider's" i przyjrzała się podobiźnie roznegliżowanej dziewczyny na neonie.
Kiełkujący jej w głowie domysł zamienił się w pewność. Już chyba wiedziała, dlaczego Shannon była tak tajemnicza w sprawie jej pracy...
Powoli ruszyła w kierunku wejścia, omijając stojącą na wyłożonym syntetyczną wykładziną chodniku kolejkę i stanęła przed dwójką wygolonych, zwalistych ochroniarzy w nienagannych, ciemnych garniturach, stojących przy szerokich, przeszklonych drzwiach.
- Słucham? O co chodzi? - odezwał się jeden z nich, dostrzegając Jen.
- Nazywam się Jenefer Johnson... - zaczęła niepewnie - Zaprosiła mnie Shannon Thompson i... emmm...
W ręku ochroniarza zmaterializowała się kartka z długą listą nazwisk. Przebiegł ją wzrokiem, odwrócił kartkę i znalazł nazwisko Jen.
- Proszę - uśmiechnął się i odpiął taśmę symbolicznie blokującą wejście, wpuszczając dziewczynę.
Jen minęła podwójne drzwi i znalazła się w dudniącym głośną muzyką, krótkim korytarzu. Po kilku zaledwie krokach weszła do głównej sali i zadziwiła się jej ogromem. Grany właśnie "Going under" zespołu Evanescence doskonale pasował do tego, co Jen zobaczyła. Centalna część sali podzielona była na trzy sekcje. Jedną stanowiło podwyższenie - ciągnąca się od brzegu do brzegu sali scena w głębi której, na ścianie, umieszczono olbrzymi projektor wizyjny, na którym w tej chwili wyświetlane były wznoszące się i opadające, kołyszące się w rytm wypełniającej wszystko muzyki, wielobarwne płomienie nadające całemu wnętrzu wygląd czeluści piekielnej. Przed sceną, na parkiecie, kłębił się tłum, podskakując i szalejąc w tańcu, zaś wokół, na podwyższeniu względem parkietu, znajdowały się stoliki. Po obu stronach sali, za stolikami widać było barowe lady i wystawki, migoczące różnymi kolorami szklanek, butelek i znajdujących się w nich trunków. Sporadycznie błyskały stroboskopowe światła, wyłuskując z ciemnych zakamarków ludzkie twarze i sylwetki, a jedynym oświetleniem poza płomieniami szalejącymi za sceną były delikatne, ultrafioletowe lampki w których twarze ludzi straszyły trupio siną barwą, zęby i oczy świeciły niczym latarnie, a makijaż dziewcząt zmieniał barwę.
W pierwszej chwili była przytłoczona wielkością sali i ilością znajdujących się tu ludzi. Natomiast miłą niespodzianką była muzyka, dokładnie trafiająca w to, co Jen lubiła słuchać. Wcześniej grano "Going under", teraz muzyka zmieniła się i z niewidocznych, lecz doskonale nagłaśniających wnętrze głośników leciał "Emerald Sword" Rhapsody.
Jen ruszyła w prawo, w kierunku baru. Usiadła na barowym stołku obok jakiegoś mężczyzny i skinęła ręką na kelnera. Kelner musiał być Murzynem, bo jego twarz niknęła zupełnie w tym dziwnym oświetleniu. Pozostawało jedynie wrażenie lewitujących zębów i gałek ocznych, potęgowane przez jego białą koszulkę z logiem "Night Rider's", świecącą teraz niczym latarnia morska.
- Co podać? - rzucił stając przy Jen i patrząc na nią z góry.
- Szukam Shannon. Shannon Thompson... mówiła, żebym pytała o nią w barze.
- Musisz być Jenefer, tak? - w uśmiechu zaświecił chyba cały garnitur jego zębów. - Shan wspominała, że będziesz jej szukać.
- Tak, to ja. Wiesz może, gdzie ona jest?
- Poszła do Nieba - odparł i wybuchnął śmiechem na widok zdumionej miny Jen. - Zaraz wróci, spokojnie. Niebo to górne piętro. Dla VIPów. Tutaj jest Piekło - rozłożył ręce, jakby był królem prezentującym swoje włości. - Miejsce dla szaraczków, takich jak my.
- Co ona tam robi? - spytała Jen
- Razem z dwiema innymi dziewczynami jakąś zamkniętą imprezę obsługują. Ale wkrótce powinny kończyć - wyjął ze stojaka wysoką szklankę, ćwiartką cytryny zwilżył jej skraj i obtoczył w cukrze. Wlał do shakera kilka różnych typów alkoholi i zaczął energicznie potrząsać. - Archanioł nie lubi, gdy jego dziewczyny są na zbyt długo porywane przez prywatnych klientów. Zbyt mało ich tu jest.
- Obsługują? Imprezę? - w głowie Jen zaczęły się pojawiać coraz bardziej pikantne podejrzenia. - I kim jest Archanioł?
- Nie, nie, nie, dziewczyno. To nie to co myślisz. To nie jest burdel. Nasze dziewczyny to tylko tancerki. Tańczą. Nic więcej - wlał zawartość shakera do szklanki, dolał jakiegoś świecącego w tym dziwnym świetle na różowo napoju i kilka kropel czegoś, co sprawiło, że całość zaczęła musować. - A Archanioł to nasz szef. Taką ma ksywę. Wszyscy tak na niego mówią i - szczerze powiedziawszy - nikt nie wie, jak się naprawdę nazywa.
Dorzucił jeszcze dwie kostki lodu, udekorował plasterkiem cytryny i słomką z parasolką, po czym podał dziewczynie drinka.
- Trzymaj. To na koszt baru - puścił oko.
- Dzięki, ale…
- Shan zabiłaby mnie, gdybym cię skasował - odpowiedział. - Poza tym mówiła, że jesteś jej przyjaciółką, a przyjaciele naszych przyjaciół… O, jest nasza zguba! - wskazał za Jen.
Dziewczyna odwróciła się i w pierwszej chwili nie rozpoznała zbliżającej się postaci.
- Shan? To ty? - jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- We własnej osobie. Witaj, JJ - podeszła do przyjaciółki - wyściskałabym cię, ale boję się o mój makijaż.
Shannon miała na sobie bardzo skąpy strój kelnerki, a na twarzy miała makijaż zrobiony kosmetykami, które w ultrafioletowym świetle płonęły wszystkimi kolorami tęczy, nadając jej wygląd kolorowego motyla, ruszającego się przy każdym słowie i mrugnięciu dziewczyny.
- Padam z nóg. Des, zrób mi coś zimnego do picia - opadła na stołek obok Jen. - Poznałaś już Desa? Jen, to jest Desmond - wskazała na Murzyna - Desmond, to jest Jenefer.
- Miło mi poznać - Des wyszczerzył się znów w uśmiechu.
- Mnie również - uśmiechnęła się również, ściskając podaną przez niego dłoń.
- Masakryczni klienci - Shan powachlowała się dłonią i spojrzała na Jen - ale dali dobry napiwek. Mam jeszcze pięć minut przerwy, a potem wracam do roznoszenia drinków. Podoba ci się u nas?
- Sama nie wiem… jestem w lekkim szoku. Na czym w zasadzie polega twoja praca tutaj?
- Jestem kelnerką. Noszę drinki do stolików. Ale też mam swoje parę minut na scenie - co drugi wieczór mamy pokazy. Każda z dziewczyn robi show na scenie. Tańce przy rurze, strip tease… co która lubi. No i takie prywatne imprezy jak ta, z której wracam. Biznesmeni, znudzeni mężowie, wieczory kawalerskie… Zasada jest tylko jedna. Żadnego dotykania. I żadnego kurewstwa. Jeśli Archanioł się dowie, to lecisz na zbity ryj.
- To porządny lokal - Desmond podał drinka Shannon. - Tak, jak ci mówiłem. Przyzwyczaisz się.
- Do czego? - Jen odwróciła się i spojrzała na Murzyna.
- Do pracy tutaj. Przecież po to tu przyszłaś, prawda?
- Dopij drinka i chodź ze mną - Shannon szturchnęła przyjaciółkę. - Archanioł już czeka na ciebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 7:47, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Robert
PostWysłany: Pią 21:42, 30 Kwi 2010


Dołączył: 06 Mar 2010

Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt

Jen tylko jedno retro podczas mojej nieobecności? Jestem (nie)mile zaskoczony<wybierz co wolisz>. Wink
Czy wszystkie postacie muszą miec jakąś 'złą' przeszłóść(no dobra, może nie zła, ale taka...), nah, będę musiał się wyłamać. Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 7:44, 20 Maj 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



- Proszę się obudzić - męski głos wdarł się w ciemność jej nieświadomości i Jen powoli otworzyła oczy. Leżała na ławce. W parku chyba, lecz nie była tego pewna, gdyż wokół było ciemno. Jedynym źródłem światła była latarnia oświetlająca asfaltową alejkę, przy której stały ławki podobne do tej, na której leżała Jen, jakieś drzewo rosnące niedaleko i kawałek trawnika. Nieopodal świeciła podobna latarnia, dalej następne.
- Słyszysz mnie? - odezwał się ponownie ten sam głos.
Odwróciła wzrok w jego kierunku i dostrzegła klęczącego tuż obok jej ławki młodego mężczyznę. Miał około osiemnastu lat, podłużną twarz i ciemne włosy. Przystojniak. Jen urzekły jego oczy - ciemne, w tej chwili zaniepokojone, otoczone niemal dziewczęcymi rzęsami i ciemnymi brwiami. Ubrany w dres, z mokrymi od potu włosami. Biegacz.
- Słyszę - odezwała się niepewnie. - Gdzie ja jestem?
Nagle powróciły wspomnienia. Porwanie, chłodnia, rozmowa z tym strasznym mężczyzną, listy i w końcu...
Rozcapierzyła palce i przyjrzała się swoim dłoniom. Szybko policzyła palce, zwracając szczególną uwagę na kciuki.
Były oba.
Jen westchnęła z ulgą, oczy zaszkliły jej łzy radości. U podstawy prawego kciuka widniało szerokie, płytkie skaleczenie, ale kciuk był. Dla pewności poruszyła nim kilkakrotnie, by upewnić się, że jest i działa.
- W Central Parku... - mężczyzna przyglądał jej się dziwnie. - Nie wiesz, gdzie jesteś? Coś się stało?
- Nie, ja.. po prostu... W Central Parku? A skąd ja tu na bogów Hadesu... - przerwało jej parsknięcie konia i oboje - Jen i młodzieniec - odwrócili się jak na komendę w kierunku dźwięku, którego sprawcą okazał się być nadjeżdżający koń i siedzący na nim policjant. Jen uświadomiła sobie, że wciąż leży na ławce i podniosła się do siadu.
- Wszystko w porządku? - policjant oparł dłoń o kaburę z bronią i zadał to samo pytanie, które wcześniej zadał chłopak.
- Ja tylko... - zaczęła Jen, ale przerwał jej chłopak.
- Tak, panie oficerze - wstał z klęczek i stanął tak, by policjant widział jego dłonie. - Zobaczyłem tą dziewczynę śpiącą na ławce i chciałem dowiedzieć się, czy nic jej się nie jest.
Policjant skinął głową, nie przestając przyglądać się chłopakowi i Jen, po czym sięgnął do przypiętego na lewej piersi munduru mikrofonu radia.
- 10-3*, mam 10-10**, możliwe 10-39***.
Radio zatrzeszczało i zamruczało w odpowiedzi.
- Przyjąłem - odpowiedział, po czym zwrócił się znów do chłopaka i Jen. - Poproszę o dokumenty.
Chłopak z tylnej kieszeni spodni wyjął portfel, a Jen sięgnęła do swojego plecaka po legitymację szkolną. Wyjmując ją zauważyła lezące na wierzchu trzy koperty i kartkę. Kusiło ją by ją wyjąć i przeczytać, ale powstrzymała się. Wstała z ławki i podała policjantowi swoją legitymację a ten, otrzymawszy oba dokumenty tożsamości, rozpoczął cichy dialog przez policyjne radio.
- Mam nadzieję, że nie jesteś poszukiwaną przestępczynią - cichym głosem odezwał się do Jen chłopak.
- A ty seryjnym mordercą - odcięła się Jen i oboje wybuchnęli krótkim śmiechem.
- Kevin - wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Jenefer - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń. Wciąż nie mogła określić jego wieku. Wyglądał młodo, nie mógł być dużo starszy od Jen.
- Nieczęsto spotykam takie niespodzianki jak śpiące na ławce dziewczyny. Dlatego wybacz moje pytanie, ale...
- Połóż się na ziemi z rękami na plecach! - w dłoni policjanta pojawił się pistolet wycelowany w chłopaka.
- Co jest? - Kevin miał zaskoczoną minę, ale posłusznie ukląkł a potem położył się na ziemi.
- Jest pan zatrzymany pod zarzutem porwania - policjant zeskoczył z konia, wciąż celując w leżącego podszedł do chłopaka, po czym sprawnie zakuł go kajdanki.
- Jenefer Joan Johnson? - zwrócił się do zaskoczonej i wystraszonej Jen.
- Tak?
- Zgłoszono twoje zaginięcie i prawdopodobne porwanie. Szuka cię połowa policji w Queens... Został już wysłany patrol, by cię zabrać i zawieźć do domu.
Schował pistolet do kabury.
- Ale on przecież nie... To nie on! - krzyknęła Jen wskazując na leżącego.
- Może być w zmowie z porywaczami. Wszystko zostanie ustalone.
- Do zobaczenia - Ben podniósł głowę i puścił oko do Jenefer, stojącej z dłońmi przyciśniętymi do ust. - Mam nadzieję, że się wkrótce spotkamy.
---------------------------
Czerwono - niebieskie światła rozświetlające podjazd domu rodziców Jen przy ulicy 190-tej w Queens nie wywabiły sąsiadów z ich domów chyba tylko z powodu późnej pory. Albo wczesnej - zależy, jak na to spojrzeć. Jen została "odnaleziona" w Cental Parku przed godziną trzecią rano, do domu zaś dostarczono ją niemal o czwartej.
Dziewczyna stała w przy oknie w swoim pokoju, obserwując podjazd i rozmawiających z policjantami rodzicami. Miała zgaszone światło, ale i tak chowała się za firanką. Wiedziała, że wkrótce czeka ją przeprawa z ojcem i rozmowa z policją. Nie wróciła po szkole do domu, nie odbierała telefonu, a dodatkowo Anna Lucia powiedziała o porwaniu Jen. Rodzice odchodzili od zmysłów. Dzwonili do nauczycieli, wszystkich znajomych, na policję, nawet do detektywa Kaminsky'ego.
Na szczęście Jen została odnaleziona i dostarczona do domu. Z racji późnej pory nie była przesłuchiwana od razu, została wysłana do swojego pokoju, ale spać nie poszła. Stała przy oknie i starała się wymyślić kłamstwo na tyle przekonujące i wiarygodne, żeby mogła rano opowiedzieć je rodzicom i podczas przesłuchania.
Z leżącego na łóżku plecaka wyjęła koperty i złożoną na pół kartkę. Na wierzchu widniało tylko jej imię wypisane czerwonym atramentem.
List. Do niej.
Otworzyła kartkę ostrożnie, jakby ze środka miał wyskoczyć diabeł. Stanęła ponownie przy oknie i odczytała ją w migającym, czerwono-niebieskim świetle wpadającym do pokoju.
"Ciesz się dziesięcioma palcami, póki ci na to pozwolę. Ale pamiętaj, że jeden z nich należy do mnie. Pozwalam ci go na razie używać i zobaczymy czy zasłużyłaś na moje zaufanie." - odczytała kartkę. Pod spodem widniał podpis - "Jack" i dorysowane tym samym, czerwonym atramentem serduszko przebite nożem i ociekające ciemnymi kroplami mającymi symbolizować krew.
Wciągnęła głęboko powietrze. Znów poczuła zimne palce strachu ściskające jej serce. Zaczęła rodzić się w niej pewność, że ten "Jack" nie da jej spokoju. Nawet jeśli dostarczy teraz te listy, on wkrótce odezwie się ponownie. I znów będzie czegoś od niej chciał, by spłaciła dług brata.
W korytarzyku prowadzącym do jej pokoju rozległy się ciche kroki. Jen złożyła kartkę na pół, potem jeszcze raz i wsunęła ją pod poduszkę leżącą na łóżku.
Drzwi uchyliły się i do pokoju zajrzał Horace, ojciec Jen.
- Nie śpisz? - zdziwił się widząc Jen stojącą koło okna.
Pokręciła przecząco głową.
- Wszystko w porządku?
Znów pokręciła głową. Długo powstrzymywane łzy napłynęły jej nagle do oczu.
- Kochanie... - otworzył szerzej drzwi i wszedł do środka. Podszedł do córki i przytulił ją do piersi.
Objęła go i rozpłakała się na całego. Oczyszczający płacz był odreagowaniem strachu, stresu, wszystkich tych wydarzeń dnia wczorajszego, o których chciała zapomnieć. Horace nic nie mówił. Stał tylko, przytulając dziewczynę i głaszcząc ją delikatnie po włosach, wiedząc, że to najlepsze, co w tej chwili mógł zrobić.
Po dłuższej chwili dopiero ramiona dziewczyny przestały drżeć od szlochu i poluźniła uchwyt. Ocierając rękoma twarz, siadła na łóżku. Horace usiadł obok, wciąż się nie odzywając.
- Bałam sie, tato. Bałam jak nigdy wcześniej.
- Co oni chcieli, co mówili? Jak im uciekłaś?
- Ich... szef. Mówił coś o Jimie. O tych narkotykach - postanowiła jednak przemilczeć sprawę kopert. - Powiedział, że teraz ja będę musiała spłacić dług Jima.
- Jak? - głos ojca Jen stał się chrapliwy, jego oddech przyspieszył.
- Nie wiem... - skłamała. - Kazał swoim ludziom obciąć mi kciuk - pokazała ojcu skaleczenie - ale chyba postanowił mi darować.
- Co?! - aż się zerwał z kanapy.
- Musieli mnie zostawić w Central Parku gdy zemdlałam. A on… zostawił mi list. - sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła kartkę, którą podała ojcu.
Przeczytał go szybko i ręce zaczęły mu drżeć.
- Musimy to pokazać Kaminsky’emu. Musi zapewnić ci ochronę…
- Tato - Jen pociągnęła nosem.
- Tak?
- On mi coś zrobi, jeśli o tym powiem - łzy znów popłynęły jej po policzkach. - Coś złego.
- Nie pozwolę na to. Ja…
- Boję się, tatusiu… - zaszlochała.
Horace zacisnął dłonie w pięści, gniotąc kartkę. Czuł się bezsilny. Bezradny.
- Będę cię chronił - wycedził. - Za wszelką cenę. I dlatego Kaminsky się musi dowiedzieć. Zrobię to dyskretnie, tak, żeby się nikt nie dowiedział. Powiem mu to sam. A jeśli on nie pomoże, wyprowadzimy się z Queens. Z Nowego Jorku. Uciekniemy od tego.
- Tatusiu… - chlipała Jen.
- Kochanie, jeśli to co mówisz jest prawdą, przez tego człowieka straciłem syna. I nie chcę jeszcze stracić córki.
Jen zerwała się i znów objęła ojca.
- Kocham cię - szepnął Horace, zamykając oczy. - Popełniłem w życiu kilka błędów i nie chcę, by zrujnowały one twoje życie. I nas wszystkich też.
- O czym mówisz, tato? - podniosła zapłakane oczy na ojca.
- Ja wiem… - zaczął, ale przerwał. - Kiedyś ci opowiem. Teraz spróbuj zasnąć. Jeżeli ci się uda. A jeśli nie, to przyjdź na dół, zrobimy sobie pyszne śniadanie - uśmiechnął się blado
Uścisnął ją jeszcze raz, delikatnie posadził na łóżku i ruszył w stronę drzwi pokoju.
Wzrok Jen padł na leżący obok jej nogi plecak. Sięgnęła do niego i wyciągnęła koperty od Jacka. Zwykłe, białe, z nazwiskami wypisanymi tym samym czerwonym atramentem.
Przeczytała pierwsze nazwisko i zmartwiała. Dwie koperty wypadły jej z dłoni. Siedziała tak przez sekundę, trzymając ostatnią.
- Tato? - nie odwracając się, rzuciła w stronę drzwi.
- Tak? - Horace, stojąc już w progu i trzymając dłoń na klamce, odwrócił się do córki.
Jen powoli zwróciła głowę w jego kierunku i wyciągnęła ku niemu trzymaną kopertę.
- Dlaczego tutaj jest napisane twoje imię?

Na kopercie widniał wypisany czerwonym atramentem napis „Horace P. Johnson”.


-------------------------
NYPD Signal Codes:
* 10-3 - Call dispatcher
** 10-10 - Investigate
*** 10-39 - Other crime (in progress)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Czw 8:44, 20 Maj 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Wto 8:43, 25 Maj 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



- Quarterback Tom Sheppard rzuca do znajdującego się na odkrytej pozycji Benjamina Wattsa - głośniki ryczały rozentuzjazmowanym głosem komentatora opisującego sytuację na boisku ledwo przekrzykując kibicujący tłum. - Celne podanie na linii 20 jardów i Watts rusza dalej! Zawodnicy Pace High School starają się go przechwycić...
Jen, stojąc poza płytą boiska razem z grupą pozostałych, odzianych w szkarłatne stroje cheerleaderek, oklaskując każde podanie i wznosząc zachęcające okrzyki, wyciągnęła szyję, by lepiej widzieć spoza podskakujących koleżanek. Ben był najprzystojniejszym chłopakiem w drużynie i niejedna dziewczyna do niego wzdychała. Także i Jen robiła do niego "maślane oczy", ale ten zdawał się jej nie dostrzegać.
- Do końca spotkania pozostały już tylko sekundy! - krzyczał komentator.
Ben nie miał zamiaru oddać piłki. Wbił sobie "jajo" pod pachę, przytrzymując je jedną ręką, skulił się i z pochyloną głową parł naprzód jak taran. Dwóch zawodników drużyny przeciwnej, odzianych w niebieskie koszulki, doskoczyło do niego próbując go zatrzymać, ale równie dobrze mogliby zatrzymywać rozpędzoną lokomotywę. Ben roztrącił ich niemal nie zwalniając i biegł dalej. Kilku kolejnych przeciwników już biegło w jego kierunku.
- Niesamowite, ale nikt nie był w stanie go zatrzymać i Watts biegnie do strefy przyłożenia! - komentator zdzierał sobie dalej gardło. - Zostawił wszystkich za sobą! Jedyny, który mu może zagrozić jest obrońca Pace High, zawodnik z numerem 21, Kevin Sommers!
Przed Benem wyrósł nagle jak spod ziemi zawodnik drużyny przeciwnej, przygotowując się do bloku. Ben zamarkował skręt w lewo, lecz w ostatniej chwili odbił w prawo, piruetem starając się uniknąć wyciągniętych rąk przeciwnika. Podstęp się jednak nie udał i obaj chłopcy zderzyli się z hukiem słyszalnym mimo krzyków publiczności i komentatora.
- To musiało boleć! - krzyknęła Jen do ucha Anna Lucia.
Obaj chłopcy odbili się od siebie i padli na trawę boiska. Ben próbował jeszcze wstać, ale w tym momencie dopadli go zawodnicy przeciwnika i swoimi ciałami przygwoździli do ziemi.
- Zatrzymanie na linii 50 jardów! Drużyna Towsend Harris High nie zdobywa punktów i wciąż mamy remis! - komentator krzyczał tak głośno, jakby od tego zależało jego życie - Mamy remis!
W tym momencie przeciągłym jękiem odezwała się trąbka sygnałowa obwieszczająca koniec czwartej kwadry i całego meczu.
Krzyki publiczności stały się jeszcze głośniejsze, wiele osób powstało z ławek, bijąc brawo. Niektórzy gwizdem wyrażali swoje niezadowolenie.
Cheerleaderki chwyciły pompony i biegiem ruszyły w kierunku wejścia na boisko.
- Co robimy? - krzyknęła Jen do trenerki biegnącej obok niej. - Program trzeci, jak zaplanowane?
- Nie! Ben zasłużył na Pieśń Zwycięstwa!
- T-O-W-S-E-N-D! - dziewczyny z okrzykiem swojej drużyny wybiegły na murawę i ustawiły się na swoich pozycjach. Uśmiechnięta Jen zajęła swoje miejsce w szyku, puściła oko do Anny Lucii i przyjęła pozycję wyjściową.
Teraz cheerleaderki będą rządzić boiskiem. To jest ich pięć minut.
--------------------------
Mecz zakończył się. Publiczność niemal się już rozeszła, również i zawodnicy wkrótce zejdą do szatni. Fotografowie robili ostatnie, pamiątkowe zdjęcia drużynom i poszczególnym zawodnikom tak z Towsend, jak i z Pace High.
- Jeszcze chwila... Gotowe! - mimo jasno świecącego słońca błysnął flesz aparatu i ostatnie zdjęcie całego składu Towsend High - zawodników i cheerleaderek wraz z ich trenerami - było gotowe.
Jen i Anna Lucia ruszyły w kierunku wejść do szatni, komentując ostatni występ dziewczyn.
- Jenefer? - zawołał ktoś z tyłu.
Jen odwróciła się i zobaczyła idącego w jej kierunku, odzianego w niebieską koszulkę składu Pace High, zawodnika z numerem 21 - tego samego, który powstrzymał Bena przed zdobyciem sześciu punktów za przyłożenie.
- Ha! Tak właśnie mi się zdawało, że to ty - chłopak uśmiechnął się.
- Czy my się… - Jen zmarszczyła brwi z dezaprobatą. Rozmowa po meczu, jeszcze na boisku, z zawodnikiem drużyny przeciwnej była… delikatnie mówiąc… politycznie niepoprawna.
Miał znajomą twarz, ale Jen nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna. Dopiero, gdy zwróciła uwagę na jego mokre od potu włosy, stanęło jej przed oczami wspomnienie klęczącego przy niej biegacza w nocnym Central Parku.
- Kevin! - uśmiechnęła się również, zapominając o uprzedzeniach. - Jejku, a ja cię wcale nie poznałam! Pozwól, to jest moja przyjaciółka, Anna Lucia. Anna, to jest Kevin. Ten, o którym ci opowiadałam.
- Mam nadzieję, że przedstawiłaś mnie w samych superlatywach. A co do poznania mnie... Może powinienem był założyć sobie kajdanki, to bym ci się prędzej skojarzył? - puścił do dziewczyny oko i uśmiechnął się łobuzersko.
- To akurat nie było zabawne... Przepraszam, że przeze mnie miałeś wtedy kłopoty.
- Nie ma sprawy. Ale w zamian za to oczekuję, że dasz się porwać i zaprosić do kina czy do pubu?
- Anna, Jen! - za plecami Jenefer i Anny pojawił się nagle Benjamin Watts, a za nim kilku innych zawodników z drużyny. - Czy ten dupek wam się naprzykrza?
Ochroniarze już się pojawili- uśmiechnęła się do siebie w myślach Jen, ale na głos tego nie powiedziała.
- Nie, skąd - odpowiedziała szybko - to jest...
- Wiem, kto to jest - przerwał jej Ben. - To jest fagas przez którego nie zrobiłem przyłożenia. I przez którego nie wygraliśmy meczu.
- Po prostu nie umiesz grać, kolego. Załatwiłem cię łatwo jak małego dzieciaka.
Jen zauważyła, że za plecami Kevina również pojawiło się kilku zawodników w niebieskich koszulkach. Obie dziewczyny zaś znalazły się między warczącymi na siebie chłopakami.
- Uważaj sobie... - Kevin zrobił krok w kierunku Bena, który kolei nastroszył się jak kogut.
- Bo co? Na boisku nie potrafisz, to chociaż teraz sobie poużywasz?
- Jak cię spotkam jeszcze raz to ci tak nakopię do dupy, że…
- Chłopaki! - Jen oparła dłonie na piersiach obu zwaśnionych zawodników, próbując odepchnąć ich od siebie. Równie dobrze mogłaby starać się popchnąć dwie skały. - Przestańcie, dobrze…?
- Nie dasz rady - wysyczał do Bena Kevin. - Jestem od ciebie lepszy.
- Zaraz spuszczę ci taki łomot…! - Ben szarpnął się do przodu, ale przytrzymali go koledzy z drużyny. Jen w ostatniej chwili wycofała się, bo zostałaby stratowana.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem! - krzyczał, gdy koledzy zaczęli odciągać go do tyłu.
- Przepraszam… - Kevin zwrócił się ponownie do Jen dopiero po dłuższej chwili, gdy zawodnicy obu drużyn już się rozeszli. Na płycie boiska został tylko on, Anna i Jen. - Poniosło mnie.
- Właśnie widziałam… - mruknęła, patrząc na niego spode łba i stojąc ze splecionymi na piersi rękoma.
Dostrzegła kątem oka, jak trenerka cheerleaderek stojąca przy wejściu do szatni woła ją Annę, machając ręką. Anna też to zauważyła.
- Lecę - powiedziała. - Miło było poznać.
Odwróciła się i truchtem pobiegła w kierunku szatni.
- Przepraszam raz jeszcze - uśmiechnął się - sam nie wiem co we mnie wstąpiło. Naprawdę mi głupio.
- W porządku… ja też muszę już iść - machnęła ręką w kierunku zejść do szatni.
- Czy mógłbym cię dzisiaj porwać do kina? - wypalił chłopak.
- Co?
- Wiem, może to nie na miejscu, ale… naprawdę chciałbym. Umówić się z tobą. Może odkupię swoje dzisiejsze zachowanie - uśmiechnął się niepewnie.
- No… nie wiem. Od czasu Central Parku tata pilnuje mnie i nie wypuszcza z domu bez obstawy na krok.
- Pogadam z nim. Może pozwoli mi być twoją obstawą.
W sumie… czemu nie? Jen wciąż czuła się winna za to, że chłopak został przez nią aresztowany.
Podyktowała mu adres, który Kevin powtórzył kilkakrotnie, by go nie zapomnieć i pobiegła do szatni.
Kevin stał jeszcze przez chwilę, patrząc jak znika za drzwiami budynku. Gdy tylko zamknęły się one, serdeczny uśmiech z którym żegnał dziewczynę zniknął jak zdmuchnięty. Ruszył do szatni.
Przyjął gratulacje od kolegów z drużyny, którzy jeszcze nie poszli pod prysznic i zaczął się rozbierać. Gdy w szatni został sam, a wszyscy jego koledzy poszli się już kąpać, z przydzielonej mu szafki wyjął telefon komórkowy i wybrał numer.
- Kevin - powiedział, gdy na ktoś odebrał połączenie. - Nawiązałem kontakt. Nie, niczego nie podejrzewa. Dzisiaj mam zamiar ją zabrać do kina. Dobrze. Tak zrobię. - Rozłączył się.
-------------------------------------
Przecznicę dalej jeden z mężczyzn siedzących w ciemnym samochodzie odjął telefon od ucha i spojrzał na siedzącego obok kolegę. Uśmiechnął się i pokazał mu gest, który na całym świecie kojarzony jest z osiągnięciem sukcesu - skierowany w górę kciuk


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenefer Johnson dnia Wto 8:46, 25 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Wto 22:13, 25 Maj 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Nie miałaś litości Sad

Styl - 6/6
Język - 6/6
Klimat: 6/6
Długość: Więcej się ni dało Sad 6/6
Średnia 6.0 co daje
5x200 XP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Śro 11:03, 09 Cze 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn



Jen ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w monitor komputera, analizując kod skryptu. W prawej dłoni trzymała nawet nie ugryzione jeszcze jabłko, o obecności którego zdążyła zapomnieć, z boku stał kubek z zimną już kawą. Zdawało się, że analiza kodu pochłonęła ją bez reszty. Nie usłyszała nawet, jak za jej plecami otwierają się drzwi, a do pomieszczenia ktoś wchodzi i siada na krześle obok niej.
- Od samego ranka pracujesz?
Aż podskoczyła na dźwięk głosu. Odwróciła się w kierunku siedzącej obok postaci i uderzyła ją w ramię.
- Miles! Musisz mnie straszyć, draniu jeden?
- Ała! Wcale cię nie straszę, no co ty!
- To dlaczego mi się skradasz za plecami?
- Przestań... Tak jesteś zajęta tą maszyną, że świata nie widzisz.
- Wcale nie jestem... - odłożyła jabłko, wzięła łyk zimnej kawy i skrzywiła się.
- Zaparzyć ci świeżej? - Miles wstał i ruszył w kierunku ekspresu.
- Tak, proszę... - Jen znów wlepiła wzrok w monitor.
- Nad czym tak ślęczysz? Strażnik mówił, że przyszłaś już przed siódmą - Miles wsypał świeżej kawy do ekspresu, wlał wodę do pojemnika i podstawiwszy kubek włączył urządzenie.
- Już kończę w zasadzie... Chodzi o tą optymalizację procedury sprawdzającej czynnik beta. Tą, o której rozmawialiśmy dwa dni temu.
- Ale Chris wczoraj już się z tym uporał... - Miles odwrócił się do Jen ze zmarszczonymi brwiami.
- Jak to? - dłoń Jen zamarła nad klawiaturą.
- Nooo... strałem się dodzwonić wczoraj wieczorem do ciebie... - z pozornie lekceważącą miną zmienił kubek pod kranikiem ekspresu i ponownie nacisnął guzik. - Nawet parę razy. Ale miałaś wyłączony telefon.
- Wiesz przecież, że byłam w pracy. A wtedy wyłączam telefon. Głupia, głupia! Miles nie może się dowiedzieć o "Night Riders"! Wiesz, ten mój szef wymaga tego.
- Muszę kiedyś odwiedzić cię w tej knajpce w której pracujesz. Jako kelnerka może załatwisz mi rabat - uśmiechnął się półgębkiem.
Oczy Jen rozszerzyły się na chwilę w lekkim strachu. - Jeszcze czego... nie odgoniłabym cię wtedy od baru - odpowiedziała nie odwracając głowy od monitora i siląc się na spokojny ton. - Wystraszyłbyś wszystkich klientów. A kto by mi wtedy napiwki zostawiał? Chyba skończyłam - zmieniła szybko temat, dostrzegając kolejny błąd w kodzie procedury i poprawiając go.
- Naprawdę? Chris nad tym całe popołudnie siedział.
- Nom... Tak mi się wydaje. Przy okazji trochę zmieniłam... Powinno działać ciut szybciej. Przynajmniej taką mam nadzieję - uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Dawaj, porównamy je - postawił kubek z kawą koło Jen, drugi koło komputera obok i zasiadł przed nim. Zalogował się i włączył Matlaba - program, w którym opracowywali skrypty obliczeniowe projektu.
- Gdzieś tutaj... O, jest. To jak, robimy wyścigi? - wyszukał i wczytał skrypt zmieniony przez Chrisa.
- Daj spokój... Przecież...
- No co? Zobaczymy, czy faktycznie udało ci się go przyspieszyć. Procedura Chrisa jest wydajniejsza od oryginału o całe 12%. Zobaczymy, jak tobie poszło.
- Jasne. Pewnie chcesz mi pokazać, jaka cienka jestem w Matlabie.
- Boisz się? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Jasne, że się boję. Wy siedzicie w tym dziadostwie już parę lat. Ja dopiero drugi miesiąc wam przez ramię zaglądam.
- A jednak poczułaś się na siłach, by własnoręcznie zoptymalizować jedną z ważniejszych procedur. Sprawdźmy, jak ci poszło.
- No dobra, jak chcesz. Ale jeśli przegram to się załamię i długo będziesz mnie musiał pocieszać - zrobiła żartobliwie płaczliwą minę i otarła wyimaginowaną łzę z oka.
- Jak tylko długo będziesz chciała, księżniczko - puścił do niej oko i wszedł w edycję procedury Chrisa. Wstawił na jej początku polecenie „pik”, na końcu „pok”, po czym identycznym modyfikacjom poddał procedurę na komputerze Jen.
- Co wrzucamy na wejściu? - Jen splotła palce i wygięła je, aż chrupnęły stawy paliczków.
- Macierz kwadratowa, czterowymiarowa o wymiarach powiedzmy...
- Dziesięć tysięcy do czwartej - odezwał się głos za ich plecami i oboje jak na komendę odwrócili się w kierunku drzwi.
- Profesor Hanson... - Jen zerwała się z krzesła.
- Panno Johnson, Miles - profesor odkleił się od ściany o którą był oparty i podszedł do nich. Znany był z tego, że po imieniu zwracał się tylko do osób, którym ufał i które uznał za godnych tego. Od pamiętnego wykładu, na którym Jen i Miles dyskutowali na temat sztucznych inteligencji i po którym profesor zaproponował Jen możliwość obserwowania projektu Chrisa i Milesa minęły już niemal trzy miesiące, a on wciąż zwracał się do dziewczyny per „panno Johnson”. -Sam jestem ciekaw, jak bardzo nasza maskotka namieszała w tej procedurze. - Kolejny przytyk. Z racji tego, że nie była mężczyzną, traktowana była przez Hansona nieco żartobliwie.
Siadł na krześle na kółkach i osobiście ustawił parametry macierzy początkowej w jednym i w drugim komputerze, po czym cofnął się z krzesłem o dwa kroki tak, by móc obserwować oba monitory na raz.
- Czyńcie swoją powinność - rozłożył ręce w królewskim geście.
Jen zasiadła ponownie przy swoim komputerze czując, jak trzęsą się jej ręce. Zerknęła na Milesa, który puścił do niej oko i uśmiechnął się zachęcająco.
- Na trzy - odezwał się, chwytając myszkę i ustawiając ją na ikonie uruchomienia procedury. - Raz… Dwa… - Jen czuła, jak jej serce łomocze. Zbłaźnię się… I to na oczach profesora…
- Trzy! - obie myszki kliknęły w tym samym momencie i oba komputery zaczęły przeliczać macierz. W obu oknach wyników zaczęły pojawiać się wyniki pośrednie, ale ciężko było dostrzec, czy w którymś z nich pojawiają się szybciej.
Sekundy biegły nieubłaganie. Profesor odchylił się rozpierając się wygodniej na swoim krześle i założył nogę na nogę. Lekki uśmiech błądzący po jego twarzy mógł być zarówno kpiącym, jak i zachęcającym grymasem, jednak ani Jen ani Miles nie patrzyli na niego. Profesor nie patrzył na monitory. Zamiast tego obserwował Milesa - zerkającego to na jeden, to na drugi monitor, oraz na Jen, wpatrującą się bez mrugnięcia okiem w pojawiające się w swoim oknie wyników liczby, której wargi poruszały się lekko, jakby coś do siebie mówiła.
Profesor Hanson stał w progu wystarczająco długo, by słyszeć wcześniejszą wymianę zdań między chłopakiem i dziewczyną. Nie pierwszy raz widział, że między tą dwójką zaczyna się jakaś zażyłość i był ciekaw, czy przeniesie się ona również na dziedzinę naukową. Jeśli oboje pracowaliby razem, mogliby wspólnie dojść do całkiem nieoczekiwanych rozwiązań. Poza tym eksperyment Hansona z wprowadzeniem do pięcioosobowej, męskiej grupy studentów i doktorantów żeński głos, należący do niedoświadczonej dziewczyny z pierwszego roku zaczynał dawać rezultaty. Panowie zaczynali mieć szalone pomysły. W ich współpracy zaczynała się pojawiać rywalizacja i popisywanie. O ile wciąż tyczyło się to całościowego projektu, było dobre, bo wprowadzało twórczą inicjatywę. A na razie tak się działo.
Na monitorach pojawiły się ostateczne wyniki i rezultat pracy poleceń „pik” - „pok” - czas realizacji procedury. Jen zamknęła oczy.
- No, zobaczmy - pierwszy odezwał się Hanson. - Miles, wyniki są takie same? - zmrużył oczy, by cokolwiek dostrzec na monitorze, ale niewiele to dało. Nie chciało mu się szukać okularów, a minus pięć dioptrii było wadą eliminującą możliwość używania komputera bez szkieł.
- Wyniki… tak, takie same. Odchylenia pojawiają się dopiero na szóstym miejscu po przecinku, czyli to jest już tylko wpływ zmiennych losowych - Miles porównał oba wiersze odpowiedzi.
- Czyli pannie Johnson nie udało się popsuć procedury, a to już coś. Teraz proszę o czasy. Procedura Chrisa?
- 38 sekund i 382 tysięczne.
- A procedura panny Johnson?
- 39 sekund i 852 tysięczne.
Gorzej! Wiedziałam! Po co pchałam w to swoje łapska?!
Hanson uśmiechnął się.
- Chris siedział nad tym cały wczorajszy dzień, tak? Z tego co pamiętam, procedura wyjściowa identyczną macierz liczyła w nieco ponad 43 sekundy. On uzyskał przyspieszenie o 12% po dniu pracy. Panna Johnson pracowała… godzinę? Dwie? I uzyskała wynik o niemal 9% krótszy od wyjściowego.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Gratuluję.
Jen otworzyła oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Ale przecież… nie udało mi się…
- Nie chodzi mi teraz o te półtorej sekundy różnicy, Jenefer - odparł profesor. Miles wytrzeszczył oczy na dźwięk imienia dziewczyny w ustach profesora, a Jen o mało nie spadła z krzesła. - Chodzi o efektywność. Zbliżyłaś się do wyniku osoby, która - jak sama zauważyłaś - takie procedury pisze już ładnych parę lat. Ty robisz to od niedawna, a mimo to poświęciłaś ledwie dwie godziny na uzyskanie zbliżonego wyniku. Dlatego ci gratuluję.
Wstał z krzesła, poprawił poły marynarki i wyciągnął rękę do Jen. Dziewczyna zerwała się również, odpowiadając uściskiem dłoni.
- Oby tak dalej, moja droga. Wróżę ci świetlaną przyszłość w naszym zespole. Miles, chłopcze - zwrócił się do doktoranta - Zróbcie sobie dzisiaj wolne. I poinformuj o tym pozostałe osoby z grupy. Dziekan Harris chce zaprezentować nasze laboratorium sponsorom i prosił mnie o udostępnienie go na dzisiaj.
- Oczywiście, panie profesorze.
- Do zobaczenia zatem. Jenefer - skinął jej głową - Miles - wykonał podobny gest w kierunku doktoranta.
- Słyszałeś to…? - Jen odwróciła się do Milesa gdy tylko za profesorem zamknęły się drzwi. Jej oczy były wielkie jak spodki, a na twarzy miała niedowierzający uśmiech.
- Do mnie przez prawie rok mówił po nazwisku nim użył imienia. Ma do ciebie słabość - uśmiechnął się szeroko.
- Uszczypnij mnie, bo ja chyba śnię… Ała! Nie tak mocno! - machnęła na chłopaka, który odskoczył do tyłu by uniknąć ciosu. Nieszczęśliwie zahaczył nogą o krzesło i wywrócił się.
- To kara za to, że we mnie nie wierzyłeś! - Jen stanęła okrakiem nad nim i wycelowała oskarżycielsko palec.
Miles uśmiechnął się ponownie i ani drgnął. Jen stała na wysokości jego piersi, a z tej pozycji mógł swobodnie podziwiać jej nogi aż po same biodra. Krótka spódniczka, którą dziewczyna miała ubraną, nie osłaniała w tym momencie kompletnie niczego.
- Co jest? - zaniepokoiła się Jen. - Coś sobie zrobiłeś?
- Nie. Tylko podziwiam widoki.
- Zboczuch! - krzyknęła i odskoczyła do tyłu.
- Ja tylko biorę, co mi dają - roześmiał się i skrzywił się z bólu, wstając. - Pomożesz mi? - wyciągnął rękę.
- Sam sobie pomóż - podeszła do komputera i wyłączyła działające aplikacje, po czym zaczęła pakować swoje drobiazgi do torby.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? - Stanął za nią i oparł dłonie na jej ramionach.
- Nieszczególnie - odpowiedziała uśmiechając się lekko, jednak nie przerywając pakowania.
- Nie pracujesz dzisiaj?
- Nie… dziś i jutro mam wolne.
- To może korzystając z tego, że Hanson wygonił nas z laboratorium, dasz się porwać w dzisiejsze popołudnie?
- A dokąd? - odwróciła się do niego i zadarła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.
- To nie żadna randka, ale takie… razem z przyjaciółmi spotykamy się czasem za miastem na piwko i grilla. Chris będzie, ja będę i parę jeszcze osób. Byłoby mi bardzo miło, gdybyś wpadła.
- Jasne - odparła po chwili. Nie o takim akurat zaproszeniu myślała, ale… - Może być fajnie. I wreszcie poznam tych twoich kumpli z którymi się szlajasz - uśmiechnęła się.
- Okej… w takim układzie przyjadę po ciebie o trzeciej. Lepiej nie ruszaj tego swojego złomiastego samochodu bo cię „moi kumple” obśmieją.
- Obśmieją? Dlaczego?
- Zobaczysz - odparł i pochylił się ku niej, by ją pocałować.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 14:53, 06 Mar 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

190 XP.

Straciłaś kilka punktów na opisach. Widzę na forum, jak umiesz pisać i wiem, że wplatanie fragmentów, gdzie przemycasz informacje o tym, co się dzieje w bohaterach albo jak wygląda otoczenie nie stanowi dla Ciebie problemu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Nie 14:55, 06 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Pon 12:47, 07 Mar 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jak wyżej, z drobnym zastrzeżeniem, że mogłoby być jednak troszeczkę krócej, gdzieniegdzie coś wymuszonego jest w tych dialogach. Ale, oczywiście, jak zawsze bardzo dobrze się czyta.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin