www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Jacob Upper
Idź do strony 1, 2  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jacob Upper
PostWysłany: Czw 18:59, 11 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

W pomieszczeniu panował nieznośny zaduch. Powietrze wypełniał smród spalonego tłuszczu i gnijących na dnie kosza odpadków, których nikomu nie chciało się wyskrobywać. Zawieszony u sufitu wentylator obracał się sennie.

Jacob kończył właśnie zamiatać podłogę, kiedy usłyszał dochodzące z sali odgłosy kłótni. Nie spiesząc się, wrzucił śmieci do plastikowego pojemnika, zgasił papierosa w kuchennym zlewie wypełnionym po brzegi brudnymi naczyniami i spojrzał na zegar ścienny, którego krótsza wskazówka przesunęła się na godzinę trzecią. Dopiero potem pchnął drzwi lewą dłonią, w prawej wciąż trzymając miotłę.

- Mówię! - krzyczał Vietkong wymachując przed twarzą ścierką tak jakby odganiał muchy. - Mówię, zamyka! Zamyka i koniec, żadna dyskusja! Żadna kolacja! Won!
Po drugiej stronie kontuaru kołysał się dobrze zbudowany mężczyzna w skórzanej kurtce upstrzonej ćwiekami. Wyglądał na pijanego. Zapewne dlatego nie zauważył zbliżającego się Jacoba.

- Jak, kurwa, zamykasz, co zamykasz?! "Do ostatniego klienta" pisze, jebany żółtasie! Tabliczka za tobą, czytać nie umiesz?! Przeliterować?!

Nie zdążył przeliterować ani jednego słowa. Końcówka miotły trafiła go w prawy policzek i zrzuciła z barowego krzesła. Jacob poczekał, aż mężczyzna podniesie się i odzyska równowagę.

- Co do... - zaczął, ale Jacob nie pozwolił mu dokończyć. Uderzył raz jeszcze, lecz tym razem osiłek zdołał się zasłonić i odbić cios przedramieniem. Kopnięcia w rzepkę uniknąć już nie mógł.
Jacob zrezygnował z miotły i skoczył na mężczyznę, przewracając go. Obydwaj przeturlali się między stolikami, wywracając kilka krzeseł. Gdzieś w oddali Vietkong wrzeszczał coś w swoim egzotycznym języku.

Powalony mężczyzna próbował się jeszcze bronić, ale przyduszony do podłogi zdołał jedynie wycharczeć coś równie niezrozumiałego jak okrzyki Vietkonga. Jacob patrzył w jego wykrzywione grymasem bólu oblicze i wzmacniał uścisk, wbijając kciuk w krtań przeciwnika. A potem puścił go i wyprostował plecy, po tylko, by zasypać mężczyznę gradem uderzeń obydwu pięści. Nie przestał bić nawet wtedy, gdy twarz jego ofiary zamieniła się w krwawą mozaikę.

- Starczy! Starczy!

Jacob zignorował ten głos z innego świata. Picasso, pomyślał wstając i przyglądając się swemu dziełu. Nim Vietkong odciągnął go do tyłu, dwukrotnie kopnął leżącego w żebra, rozkoszując się przeciągłym wrzaskiem bólu, gdy jedno z nich pękło.

- Nie wolno tak... Nie wolno tak... - mamrotał roztrzęsiony Vietkong. - Czemu ty robisz i psujesz ich tak?

Serce Jacoba powoli wracało do normalnego rytmu. Jego oddech wyrównał się. Ręce bolały. Spojrzał na swoje dłonie, obdarte kłykcie, skórę rozciętą zębami tamtego.

- Czemu ty ich tak ranisz. Tak się poprawnie mówi - odezwał się bez emocji patrząc gdzieś w przestrzeń. - Czemu ty ich tak ranisz.

A potem rozejrzał się po sali, zerknął na zbryzganą krwią podłogę i zaklął pod nosem.

Całe sprzątanie szlag trafił.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Czw 18:59, 11 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Czw 19:06, 11 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Spodziewałem, się wysokiego poziomu i nie zawiodłem się. Swietne retro.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Pią 14:36, 12 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Quentin Graves roześmiał się krótko, a potem - widząc, że Jacob nie żartuje - spochmurniał i pochylił się nad biurkiem. Był nalanym, wiecznie spoconym mężczyzną w średnim wieku, a prócz tego właścicielem baru Chins przy Palmetta Street w Juniata, i - do dzisiejszego dnia - pracodawcą Jacoba.

- O czym ty, do cholery, mówisz? - zapytał wwiercając się w Jacoba wzrokiem.
- Odchodzę - wzruszył ramionami Jacob i usiadł po drugiej stronie biurka. Sięgną ręką do stojącej na blacie metalowej kasetki, ale Quentin złapał go za nadgarstek.
- Czyś ty do reszty zwariował?! - wykrzyknął - Jacob, na litość, nie można tak...
Jacob spojrzał na niego i spokojnym, ale stanowczym gestem zdjął ze swojego nadgarstka śliską od potu dłoń Quentina. Potem przysunął sobie kasetkę i zaczął odliczać ostatnią dniówkę.
- Życie - powiedział oschle.
Quentin najwyraźniej nie miał zamiaru ustąpić.
- Chwileczkę, chwileczkę... Czemu się tak upierasz? Brakuje ci czegoś? Za małe wynagrodzenie? Wiesz, nie miałbym problemu ze znalezieniem kogoś na twoje miejsce. Do tej roboty naprawdę nie trzeba mieć skończonego Harvardu! Ale polubiłem cię, Jacob, i wiem, że można na tobie polegać. Znamy się już pół roku, mógłbym pomyśleć o jakieś premii...

Jacob wyłączył się na słowotok Quentina. W gruncie rzeczy, było mu nawet żal tego poczciwego idioty. Gdyby chciał, mógłby upomnieć się o kilkanaście zaległych pensji, ale czuł do Quentina pewną sympatię. Właściciel Chins zatrudnił go, oczywiście, na czarno, kombinował przy każdym wypłacanym cencie, lecz udostępnił Jacobowi mały pokoik na tyłach lokalu i zgodził się, by ten w nim zamieszkał. Jacob miał w zamian pełnić funkcję nocnego stróża i spróbować wytępić szczury. Pierwsze zadanie wykonywał nad wyraz gorliwie. Drugie, cóż, okazało się niemożliwe do zrealizowania.

Tymczasem Quentin zmienił taktykę i zaczął zgrywać obrażonego smarkacza.
- Tak mi się odpłacasz? - kręcił głową z udawanym niedowierzaniem - Za wszystko co dla ciebie zrobiłem? Niedoczekanie... Jeszcze zobaczysz! Nikt nie przyjmie cię z tą twoją zakazaną mordą!
Wrócisz tu ze łzami w oczach, Jacob. Ale ja...

- Nie sądzę, żeby do tego doszło - przerwał Jacob, schował pieniądze do tylnej kieszeni spodni i wstał. Kompletnie ignorując próbującego coś jeszcze powiedzieć Quentina, wyszedł z pomieszczenia, którego przy nawet najlepszych chęciach nie dało się nazwać biurem.

- Trzymaj się, Vietkong - rzucił, przechodząc przez główną salę, w której tak jak zazwyczaj nie było ani jednego klienta. Azjata, do połowy zanurzony w przemysłowej zmywarce i szukający w niej czegoś, nawet go nie usłyszał.

Jacob pchnął drzwi i wyszedł z baru. Odwrócił się tylko na chwilę, by spojrzeć na zardzewiały, wygięty w łuk szyld, wokół którego migały kolorowe lampki. Poprawił na ramionach plecak z całym swoim dobytkiem, zapiął długi płaszcz w kolorze khaki, postawił kołnierz. Uśmiechnął się lekko i ruszył przed siebie.

Wszystko zaczynało się od nowa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Pią 15:06, 12 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Pią 16:20, 12 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Zmierzchało.

Jacob szedł równym, sprężystym krokiem. Mijał puste parcele, przemysłowe hale, zamknięte na głucho magazyny, siedliska kloszardów w zaułkach. Świat ciemniał, miasto szykowało się na nadejście nocy.

Jacob przeciął Sedley Avenue, skręcił w prawo przy mrocznym gmachu zakładu przetwórstwa karbonitu, zostawiając za plecami stację benzynową Winning Edge, gdzie dawniej zaopatrywał się w sprzedawane na sztuki papierosy i piwo. Zatrzymał się na wiadukcie przerzuconym nad torami kolejowymi, przy których właśnie rozładowywano jakiś skład towarowy. Ostatnie promienie zachodzącego słońca zalewały ognistą czerwienią dźwigi i rampy spedycyjne. Na tle nieba odcinały się czernią kominy majaczącej w oddali huty Allegheny. Jacob patrzył na wypływające z nich strużki dymu, którym przesiąknięta była cała okolica, każda cegła w murze.

Zerwał się wiatr.

Kierując się wzdłuż Butler Street, dotarł do kompleksu kamienic czynszowych, kiedyś zamieszkałych przez robotników z pobliskich zakładów metalowych, obecnie zaś opuszczonych i popadających w ruinę. Zeszłej zimy Jacob spędził tu jedną noc, włamując się przez okno do mieszkania na parterze, zajmowanego dawniej - sądząc po zapachu - przez miłośnika kotów. Na dworze szalała śnieżyca, a Jacob rozpalił ogień w żeliwnym grzejniku i do świtu siedział na starej, śmierdzącej stęchlizną sofie, wpatrzony w płomienie.

Dziś nie miał zamiaru tutaj nocować. Wiedział, że idąc dalej na wschód prędzej czy później dotrze do autostrady, którą trudno mu będzie pokonać. Dlatego skręcił w pierwszą odnogę w prawo, przeskakując trzeszczącą siatkę dzielącą zaułek od złomowiska samochodów. Tu, w labiryncie zardzewiałych pojazdów, dostrzegł ślady ludzkiej obecności. Bezdomni, pomyślał od razu, kopiąc puszkę po jakiejś konserwie. Przyspieszył kroku i po kilku minutach wydostał się na wąską uliczkę wciśniętą między magazyny. Tu przynajmniej paliła się choć jedna latarnia.

Chłodny wiatr łopotał płaszczem Jacoba, gdy ten przystanął, aby odpalić papierosa.

- I walked the avenue till my legs felt like stone... - zanucił. Zaciągnął się dymem i rozkaszlał. Przeklęte miasto, pomyślał i kontynuował wędrówkę po nieznanej sobie dzielnicy, w której trudno było zobaczyć chociaż jednego przechodnia.

Kwadrans później zauważył bladą łunę neonu. FORD'S ROOMS - odczytał napis zawieszony nad frontowymi drzwiami pięciopiętrowego budynku, którego ogólny stan wskazywał, że już dawno powinien być przeznaczony do rozbiórki.

Jacob bez chwili wahania ruszył w stronę wejścia.

Dokładnie o takie miejsce mu chodziło.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Sob 12:14, 13 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

"Picasso, pomyślał wstając i przyglądając się swemu dziełu."
Nie moglam powstrzymać się od śmiechu, może to masakryczny moment byl, ale mimo wszystko Razz
Fajna ta historia, jak to mówią, lepiej napisać mniej, ale lepiej, niż więcej ale do dupy Razz Świetna robota Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Nie 20:15, 14 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Mężczyzna w recepcji siedział rozwalony na krześle, z głową odchyloną do tyłu. Wyglądał tak jakby spał, ale biorąc pod uwagę jego wiek, mógł równie dobrze od tygodnia być martwy. Hol był stosunkowo niewielki i zapuszczony. Pasiaste tapety zdażyły wyblaknąć i odkleić się w kilku miejscach. Gdzieniegdzie dało się zauważyć brunatne plamy grzybu.

- Szefie? - zawołał Jacob stając przy kontuarze. Mógł użyć dzwonka, ale jeśli stary żył, mógłby dostać zawału.

Recepcjonista drgnął i nieśpiesznie podniósł się z krzesła, zrzucając na podłogę plik jakichś pożółkłych broszur. Widać było wyraźnie, że jest zaskoczony obecnością Jacoba.
- Tak...? - mruknął podejrzliwie, przyglądając się Jacobowi zza okularów w drucianej oprawie. Jego twarz była pocięta nieprawdopodobnie gęstą siateczką zmarszczek. - W czym mogę pomóc?
- Potrzebny mi pokój - powiedział Jacob i położył na ladzie kilka wymiętych banknotów. - Nie wiem, ile tu zostanę, ale zapłacę za dwa tygodnie z góry. Tyle wystarczy?
Wiedział, że wystarczy, ale i tak cierpliwie odczekał, aż stary recepcjonista odegra swoją rolę.
- Ech... W normalnych okolicznościach... - mamrotał starzec śliniąc brudne palce i przeliczając pieniądze - Cóż, kryzys jest, kryzys, tak... Dobre i to... Z łazienką?
- Jeśli łaska.
Recepcojnista sięgnął pamiętającej chyba czasy secesyjne gablotki i po krótkim zastanowieniu ściągnął z haczyka klucz.
- To będzie czternastka. Okna na ulicę. Pierwsze piętro. Do górnych woda nie dochodzi...
Jacob wziął klucz i obrócił go w palcach.
- Tylko żeby mi tu żadnych burd nie robić i kurew nie ściągać - zastrzegł stary chowając pieniądze i wracając na swoje miejsce.
- Bez obaw - Jacob pokiwał poważnie głową. - Jest tu telefon?
- W końcu korytarza! Tylko mi na sex linię nie...
- Nie dzwonić. Wiem.

Jacob minął klatkę schodową i dotarł do wiszącego na ścianie czarnego automatu z numeryczną tarczą. Upewnił się, że nie jest obserwowany przez recepcjonistę, a następnie przyłożył do ucha lepiącą się od brudu słuchawkę i wykręcił numer.

Po kilkunastu sekundach oczekiwania usłyszał znajomy głos automatycznej sekretarki:
- Tu firma usługowa Grey & Mahoney. W tej chwili nikt nie może odebrać połączenia. Proszę zostawić wiadomość po usłyszeniu sygnału.

Kiedy rozległo się charakterystyczne piknięcie, Jacob odezwał się.
- Upper z tej strony. Odbierz.

Nie musiał długo czekać na reakcję. Po drugiej stronie linii rozległ się trzask, a potem Jacob usłyszał w słuchawce ciche ziewnięcie.
- Pan Upper? Zmienił pan...
- Poprzedni numer jest nieaktualny. - powiedział. - Zmieniam miejsce pobytu.
- Rozumiem - głos w słuchawce ziewnął ponownie. - Będziemy kontaktować się korzystając z tego?
- Nie. Nie wiem, ile tutaj zostanę.
Czy zostanę tu w ogóle, poprawił się w myślach obserwując pełznącego po ścianie tłustego prusaka. Rozgniótł go kciukiem i rozsmarował na tapecie.
- Na razie mam inną propozycję - rzekł. - Gazety.
- Dział drobnych ogłoszeń? - jego rozmówca jak zawsze popisał się intuicją.
- Tak. Zwięzłe komunikaty sygnowane przez... - Jacob nie spuszczał wzroku ze zmiażdżonego robala. - Przez specjalistę od dezynsekcji. Nazwisko: Roger Graham. Zapisałeś?
- Nie muszę zapisywać. W każdy piątek?
- Jak zawsze.

Bez pożegnania odwiesił słuchawkę na widełki, podrzucił kluczyk i powlókł się do swojego pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Nie 20:19, 14 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 23:32, 14 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Zapowiada się naprawdę ciekawie... dawaj, Jacob, dawaj więcej!

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Czw 14:31, 18 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Stan pokoju był adekwatny do jego ceny. Na wyposażenie składało się stare łóżko o żeliwnych ramach, stolik i krzesło, a także wąska szafa z wyrwanymi drzwiczkami. Ściany pokrywały wulgarne napisy, rysunki narządów płciowych i wypalone ślady po papierosach. Zniszczona wykładzina lepiła się do podeszew.

Zgrzytnęły sprężyny materaca, gdy Jacob siadł ciężko na łóżko i zrzucił z ramion swój plecak, a potem płaszcz. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Wygrzebał z kieszeni spodni zgniecioną paczkę papierosów i odpalił jednego. Następnie wstał i podszedł do okna. Podniósł kciukiem jedną z blaszek żaluzji i wyjrzał na zewnątrz.

Ulica była opustoszała. Dokoła rozciągały się tylko dachy magazynów i hali fabrycznych, nad którymi unosiła się delikatna mgiełka smogu. Prawie nigdzie nie paliło się światło. Brakuje tylko róż jerychońskich toczących się po chodnikach, pomyślał Jacob, wypuszczając z ust strużkę dymu i patrząc, jak rozlewa się na szybie, a potem znika pomiędzy listewkami żaluzji. Zgasił papierosa na podłodze przydeptując go butem, następnie poszedł zaś do łazienki.

Żarówka zamigotała i oświetliła pomieszczenie niewiele większe od garderoby w dawnym apartamencie Jacoba w Los Angeles. Obtłuczone kafelki wyglądały tak, jakby nie czyszczono ich od kilku lat. W zagłębieniach nierównej podłogi stały kałuże wody. Największa – pod mosiężną wanną, której dno usiane było wyschniętymi truchłami pająków.

Jacob stanął przed umywalką i spojrzał w zawieszone na ścianie lustro.
Widział swoje odbicie poprzecinane na szkle pajęczyną rys. Przyglądając się swojej zapadłej twarzy, pomyślał kwaśno, że nie chciałby sam siebie spotkać w ciemnej uliczce.

Nie odrywając wzroku od lustra, zaczął rozpinać guziki brązowej koszuli. Jeden z nich urwał się i potoczył pod wannę. Jacob nie zwrócił na to uwagi. Ściągnął koszulę, cisnął ją na podłogę.

Jego ciało wciąż było szczupłe, wręcz chude, lecz żylaste i umięśnione. Jedno ramię miał odrobinę niższe od drugiego - efekt źle zrośniętego obojczyka po wypadku samochodowym na 76-stce. Prawe przedramię oznaczone było rozległą, sięgającą łokcia blizną po oparzeniu kwasem solnym. Miał ją od czasów Camden. Kolejna blizna, na klatce piersiowej, nierówna, ciągnęła się aż na plecy. Drut kolczasty, Bolton Hill, dzielnica o złej reputacji, Baltimore. Poniżej prosta, dziesięciocentymetrowa kreska po nożu - Buffalo, bar "A-21". I jeszcze dwie mniejsze, nierzucające się w oczy pamiątki po rzeźnikach z Pittsburgha. I kilka następnych.

Wszystkie te blizny były dla Jacoba bardzo ważne. Dokładnie analizował ich układ, przypominając sobie rany, od których powstały. Jego skóra była mapą przeszłości.

A na prawym biodrze widniała blizna najważniejsza.

Ta, która była pierwsza i zainicjowała wszystkie kolejne. Ta, która stworzyła go takim człowiekiem.

Blizna związana z pokojem nr 105.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Czw 14:41, 18 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Pią 22:51, 19 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Mógłbym się rozpisywać, ale uważam, że sensu to nie ma. To jest po prostu idealne. Opisy rozwalają wszystko.
4x750


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Śro 19:02, 24 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Philadelphia, tydzień później.

Trzech siedzących przy drewnianym stoliku mężczyzn nie zdążyło nawet zareagować, gdy trzymany przez Jacoba kij bilardowy przeciął powietrze nad ich głowami, a potem z impetem spadł pomiędzy butelki i szklanki z drogimi drinkami. Szkło rozprysło, zasypując ich odłamkami.

- Co do... - pierwszy, który zerwał się z krzesła, od razu wrócił na swoje miejsce. Jacob, zadając kolejne uderzenie, usadził go jak niesfornego ucznia w ławce. Pozostali patrzyli oniemiali, jak ich kompan osuwa na podłogę ze stołka.

Wszyscy trzej byli czarni, obwieszeni biżuterią i wystrojeni jak na bal przebierańców. Zachowywali się pańsko, wulgarnie i - zdaniem Jacoba - odrobinę za głośno. Gdy jeden z nich - rastaman o bardzo wydatnym czole - kolejny raz pstryknął na kelnerkę palcami, zamiast grzecznie poczekać aż sama podejdzie, Jacob przerwał grę w bilarda i zaczął inną zabawę. Swoją ulubioną.

- Człowieku! - krzyknął jeden z Murzynów, ten z kolorową chustą na głowie, zrywając się na nogi. - Co ty opierdalasz?!

Jacob w odpowiedzi złamał kij na karku tego, który już leżał, i w tej samej sekundzie skoczył na oniemiałego wciąż rastamana. Chciał mocnym ciosem kolana wbić gnojowi to wystające czoło wgłąb czaszki. Przeliczył się. Murzyn zdążył się uchylić i zasłonić oparciem krzesła. Noga Jacoba natrafiła na pustkę, a grawitacja zrobiła resztę. Podłoga okazała się nieprzyjemnie twarda.

Trudno.

Jacob obrócił się na plecy i z całej siły kopnął w oparcie krzesła. Oczy Murzyna rozszerzyły się ze zdziwienia, źrenice rozbłysły zrozumieniem. Ale było już za późno. Rastaman odleciał do tyłu przewracając stolik i brocząc obficie krwią z roztrzaskanego nosa.

A potem sprawy potoczyły się jeszcze szybciej. Wstający z podłogi Jacob otrzymał kilka kopniaków w brzuch, od których omal nie zwrócił wypitej w lokalu tequilli. Następnie silna para rąk uniosła go w górę i cisnęła kilka metrów dalej, wgłąb sali. Jacob upadł i ujrzał kroczącego w jego stronę potężnie zbudowanego ochroniarza w czarnym uniformie. Jego mina nie zdradzała przyjacielskich zamiarów.

- Dawaj... - wycedził Jacob podnosząc się na łokciach. - Dawaj, ty sukinsynu...

*

Kwadrans później leżał w ciemnym zaułku z rękami związanymi grubym kablem. Jego ciałem raz po raz wstrząsało elektryczne napięcie. Stojący nad nim Murzyn w kolorowej chuście nie oszczędzał baterii w paralizatorze. Towarzysząca mu dwójka ochroniarzy nie interweniowała.

- Wlazłeś na złe podwórko! - darł się Murzyn, a jego głos dopływał do uszu Jacoba z nieokreślonej oddali.

- Każde podwórko jest moje... - przerwał Jacob, otrzymując następną dawkę elektrowstrząsów. I jeszcze jedną.

Nie wiedział, ile czasu minęło, gdy do jego umysłu przebiły się nowe okrzyki.

- Obróćcie go, kurwa!

Obrócili. Twarz czarnoskórego oprawcy aż promieniowała od niezdrowej satysfakcji.

- I jak się miewasz, staruszku? - wrzeszczał, mierząc do Jacoba paralizatorem jak pistoletem. - Jak ci się to podoba?!

Bardzo, pomyślał Jacob wypluwając krew z ust. Musiał przygryźć sobie język. Wciąż był na tyle oszołomiony, że docierało do niego tylko co drugie słowo z nerwowej tyrady czarnucha. Tyrady, która - nawiasem mówiąc - gówno go obchodziła.

Potem przejęli go ochroniarze. Ci mieli potężne ciosy. I ciężkie buty. I łańcuch.

A Jacob śmiał się coraz głośniej i głośniej, dopóki ostatnie uderzenie, które zarejestrował, nie odebrało mu przytomności.

Symfonia dobiegła końca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Śro 19:16, 24 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Pią 17:35, 26 Mar 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Philadelphia, kilka dni później

Twarz Jamesona była skryta w cieniu. Mężczyzna siedział w fotelu o poręczach bogato inkrustowanych masą perłową. W jego lewej, położonej niedbale na biurku dłoni tlił się długi, wąski papieros. Palce prawej wybijały powolny takt nasuwający skojarzenia z marszem pogrzebowym. Na piersi Jamesona błyszczała elegancka, bursztynowa brosza w srebrnej oprawie. Brosza miała kształt ważki.

- O czym to wcześniej mówiliście? - zapytał ściszonym głosem. Jacob chciał odpowiedzieć, ale jego gardło zaciskało się ze strachu. Bursztynowa ważka chowała i prostowała skrzydła.

- O czym to wcześniej mówiliście? - powtórzył Jameson. - O Lynwood? Podobno ktoś tam lubi się bawić zapałkami. Zresztą, to nieistotne - mężczyzna pochylił się do przodu, a sączące się skądś światło rozjaśniło jego oblicze. Jacob cofnął się mimowolnie.

- Powiedz no, Upper... - usta Jamesona zaczęły się rozciągać w szerokim uśmiechu odsłaniając długi, nierówny rząd gwoździ wbitych w miejsce zębów - Słyszałeś może o szkatułce koszmarów?


Jacob poderwał się z łóżka. Bardzo długo wpatrywał się w wiszący na przeciwległej ścianie bohomaz przedstawiający martwą naturę. Jego serce biło zdecydowanie zbyt szybko. Zrzucił nogi na podłogę, powoli dochodząc do siebie. Na stoliku obok leżała przewrócona butelka whiskey. Jacob sięgnął po nią z wysiłkiem. Od przygody w Dos Tambores jego ciało było jednym wielkim siniakiem. Odkręcił butelkę i upił kilka łyków, krzywiąc się niemiłosiernie. Po takim śnie, jak ten o Jamesonie, jedyne, co wydawało mu się sensownym rozwiązaniem, to jak najszybsze doprowadzenie się do stanu błogiej nieświadomości.

Usłyszał głośne pukanie.

Jęknął w myślach i, podpierając się o blat stołu, wstał, a potem wolnymi krokami podszedł do drzwi. Przekręcił klucz i wpuścił do środka młodą, bardzo otyłą czarnoskórą dziewczynę obwieszoną reklamówkami sieci C.A.H. Dorothy tym razem miała na sobie mieniącą się cekinami bluzkę oraz szeleszczące spodnie w krzykliwym, seledynowym kolorze. Położyła wypełnione zakupami siatki na łóżku i od razu zaczęła tyradę.

- To się tak, kurwa, nie da! - fuknęła zakładając ręce na monstrualnych piersiach. - Przez te zasrane kolejki spóźnię się do fryzjerki. Byłam umówiona na czternastą. Jest czternasta dwadzieścia! I jeszcze te Arabusy na kasach, nie czają nic, co się do nich gada, i tylko błyszczą tymi swoimi fałszywymi oczkami... Ja tam politykę mam w dupie, ale zagłosuję w wyborach na kogoś, kto ich z tego kraju wreszcie wyjebie na zbity pysk! Już ja ich znam, Akbarów jednych i innych pierdolonych Allachów, terroryści, kurwa, co do jednego...

- Dorothy - przerwał Jacob stanowczo. - Stul pysk!

Murzynka wydęła wargi wysmarowane błyszczykiem tak bardzo, że wyglądały jak obklejone cukrem.
- Co, tatuś, lewą nogą dziś wstałeś? - mruknęła, odwracając się i zaczynając wypakowywać zakupy. - Spójrzmy, co my tu mamy dobrego... Trzy flaszki Western Gold, trzy flaszki Danielsa, piwo... Co, biały tatuśku, pijemy od rana? Pewnie, że pijemy... A potem co? Pysk komuś obijamy? Czy sami dajemy się obić? Co, biały tatuśku? Jak będzie?

Jacob nie odpowiedział. Znów patrzył na wiszący na ścianie bohomaz. W świetle wdzierającym się przez szpary w żaluzji do hotelowego pokoju pływały drobinki kurzu.

- Gazety kupiłaś? - zapytał.
- Pewnie, że kupiłam. Od noszenia tej pieprzonej makulatury będę mogła zostać zapaśniczką wrestlingu.

Jacob obserwował, jak Dorothy układa na stole stosik gazet. Kiedy skończyła, zbliżyła się do Jacoba, wyciągając dłoń. Wręczył jej kilka wydobytych z kieszeni banknotów i kazał iść w cholerę.
- Jak chcesz, biały tatuśku - prychnęła dziewczyna, wychodząc. - Do zobaczenia!

Jacob zatrzasnął za nią drzwi i ruszył w stronę łóżka. Otworzył tekturowy sześciopak piwa. Puszki wytoczyły się na rozrzuconą w nieładzie pościel. Jacob chwycił jedną, otworzył i duszkiem wypił całą zawartość. Następnie usiadł i sięgnął po pierwszą z brzegu gazetę, szukając od razu działu ogłoszeń drobnych. Po zapoznaniu się z jego treścią, otworzył następną gazetę. Potem następną. I następną...

Po godzinie bezowocnych poszukiwań zaczął z bezsilnej wściekłości rozrywać gazety. Skrawki papieru wirowały w powietrzu jak rój szalonych owadów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Pią 17:37, 26 Mar 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Śro 19:29, 31 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Nie mam się do czego przyczepić, pisz gorsze bo moja fucha nie będzie miała sensu Sad
Oczywiście : 2 x200 XP


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Patsy dnia Śro 19:33, 31 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 19:36, 06 Kwi 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Philadelphia, następnego miesiąca


Jacob usiadł przy barze na wysokim stołku bez oparć i wrócił do swojej napoczętej szklaneczki whiskey. Gdzieś za jego plecami słychać było gwałtowną krzątaninę i cichy, ale mrożący krew w żyłach szloch. Taki, który wydawać mógł tylko dorosły mężczyzna. Jacob widział kątem oka, jak kilku ludzi wynosi z lokalu tego, który płakał.

Kiedy Jacob podnosił do ust szklankę, prawa dłoń drżała mu lekko. Knykcie były obdarte do krwi. Pod jednym z paznokci tkwił zaczepiony kłaczek włosów z płatkiem wyrwanej skóry. Jacob upił łyk alkoholu i wytarł dłonie o blat, pozbywając się śladów niedawno stoczonej walki. Śladów tamtego człowieka na swoim ciele. Jego fragmentów.

- Wszystko w porządku? - zapytała barmanka, wysoka, tleniona blondynka o brzydkiej, końskiej szczęce. W jej głosie słychać było obawę mającą znacznie więcej wspólnego z podejrzliwością niż z troską.
- Tak, wszystko w porządku.
- Na pewno? - nie ustępowała dziewczyna. - Nie chce pan gdzieś zadzwonić...?
- Przecież powiedziałem, że wszystko w porządku - Jacob podniósł wzrok i obrzucił ją długim spojrzeniem, pod którym barmanka cofnęła się krok do tyłu.
- Jak sobie pan chce - burknęła, wracając do swoich obowiązków.

Jacob skupił uwagę na leżących przed nim gazetach, których lekturę przerwał mu ten nachalny pijaczek spod ciemnej gwiazdy, a który to zapłakany pijaczek został właśnie wyrzucony przez drzwi lokalu. Zapalił papierosa, palcami lewej dłoni skubiąc szorstki papier pierwszego z brzegu dziennika. Trochę kręciło mu się w głowie. Pijak zdążył wyprowadzić tylko jeden cios, ale był to cios dosyć mocny. Jacob wiedział, że jego skutki będzie odczuwał jeszcze przez kilka godzin, niezależnie od ilości zażytych tabletek przeciwbólowych. Których - nota bene - nie posiadał. Lepszy środek uśmierzający miał na wysokości oczu. Rząd kolorowych butelek wyglądał bardzo kusząco.

I kiedy już chciał złożyć nowe zamówienie, po jego prawej stronie przysiadł się jakiś człowiek i położył mu rękę na ramieniu.
- Nieźle - odezwał się niski, choć melodyjny głos. - Całkiem nieźle.

Jacob powoli odwrócił się do nieznajomego. Zobaczył przed sobą uśmiechnięte oblicze dobrze zbudowanego, długowłosego mężczyzny w średnim wieku.
- Leonard Severs - przedstawił się i gestem przywołał barmankę. - Kolejkę dla mnie i mojego przyjaciela. Nieee, dajże nam coś porządnego, ślicznotko, nie tego sikacza.

Dopiero teraz Jacob zauważył dwa złote kolczyki w uszach mężczyzny i jakiś ogromny sygnet na palcu wskazującym Seversa.
- Jacob Upper - odparł ozięble. Nie miał ochoty na zawieranie żadnych znajomości, tym bardziej z jakimś oślizgłym, mówiącym z latynoskim akcentem facetem. Ale propozycji napicia się na czyjś koszt nie zamierzał tak łatwo odrzucać.

Barmanka nalała im whiskey i odliczyła wręczone jej przez Seversa banknoty. Mężczyzna wspaniałomyślnie zostawił dziewczynie dość spory napiwek, a potem przysunął się razem z krzesłem bliżej Jacoba.
- To było naprawdę dobre, Jacob - powiedział, rechocząc. - Mogę się tak do ciebie zwracać? Jacob? No, skoro to mamy już ustalone, pozwól, że spytam. Trenowałeś coś? Boks? Cholera, chętnie zobaczyłbym cię na ringu z Rayem Austinem...
- Nic nie trenowałem - przerwał Jacob, wyciągając z paczki nowego papierosa. Odpalił go od zapałki i zaciągnął się dymem. - To nie dla mnie.
- No, ale czymś się musisz zajmować - nie ustępował Leonard Severs grzechocząc w szklance kostkami lodu. - Nie ma się czego wstydzić. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś człowiekiem pracy.

Tu byś się zdziwił, pomyślał Jacob obrzucając mężczyznę niechętnym spojrzeniem. Ten musiał źle zinterpretować jego reakcję.
- Nie, nie zrozum mnie źle, Jacob! - zaprotestował Severs z szerokim uśmiechem. - Uwielbiam klasę robotniczą, sam do niej po części należę. Wiesz, w czym budowlaniec lub hutnik jest lepszy od jakiegoś pierdolonego inteligenta? Zna życie! Po prostu zna życie!
- Tu mogę się zgodzić - mruknął Jacob, przypominając sobie wszystkie podłe dzielnice, które przemierzył w ciągu ostatnich sześciu lat. Odstawił na blat pustą szklankę. - Muszę się zwijać - powiedział i wstał z krzesła. Bez pożegnania skierował się w stronę łazienki, zostawiając oniemiałego Seversa samego przy barze.

*

Jacob stał przy pisuarze i z błogością oddawał mocz. W kąciku jego ust tlił się papieros. To Sue nauczyła go palić półgębkiem, kiedy miał... Ile? Szesnaście? Siedemnaście lat? Wspomnienie Sue nie napełniło go żadnymi emocjami. Ona należała już do przeszłości. Podobnie jak cała reszta, nie liczyła się.

Jacob nie odwrócił się, kiedy skrzypnęły drzwi.

- Wiedziałem, że jeszcze cię tu zastanę!

Severs.

Jacob splunął resztką papierosa do pisuaru i zapiął rozporek. Podszedł do umywalki, nie zwracając uwagi na stojącego kilka metrów dalej człowieka. Odkręcił wodę i zaczął myć ręce, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze.
- Chciałbym z tobą o czymś pogadać - kontynuował niezrażony jego zachowaniem Severs. - Powiedzmy, że miałbym dla ciebie propozycję, Jacob.
- Słucham.
- Słuchasz? Jesteś w takim razie mistrzem robienia mylnego wrażenia. Ale to dobrze. Właśnie ktoś taki jest mi potrzebny.
- Do czego?
- Prowadzę nieduży interes tu, w mieście. A jak się prowadzi interes, to zawsze ma się też konkurencję, nieprawdaż? Ta konkurencja... Ostatnimi czasy troszkę za bardzo się rozzuchwaliła. Przeszkadzają mi w robieniu pieniędzy. Zaczepiają pracowników. Wiesz już do czego zmierzam?

Jacob zakręcił wodę i odwrócił się. Severs opierał się o zamknięte drzwi jednej z kabin. Jego twarz była poważna.

- Co ty na to, Jacob? - zapytał. - Chciałbyś się podjąć ochrony? Mógłbym ci płacić w gotówce, dwa razy na miesiąc.
- Co to za biznes?
- Powiedzmy... - oblicze Seversa rozciągnęło się w dziwnym uśmiechu. - Powiedzmy, że pomagam pewnym kobietom stanąć na nogi w ich trudnych chwilach. Za drobną opłatą, rzecz jasna. A twoje zadanie... Twoje zadanie polegałoby na pilnowaniu ich przed łapami konkurencji. No? To jak będzie? Jesteś zainteresowany?

Jacob wysuszył dłonie o spodnie, a potem z całej siły kopnął Seversa w krocze. Mężczyzna zgiął się wpół, ale nie zdążył nawet wypuścić z ust głośnego jęknięcia, gdy Jacob pchnął go na umywalkę. Trzymając Seversa za włosy, uderzył jego głową o lustro. Na powierzchni zwierciadła pojawiła pajęczyna zbitego szkła. Jacob chwycił mężczyznę drugą ręką za pasek spodni i, szorując jego twarzą po ścianie, cisnął na szereg pisuarów. Severs wrzasnął i przewrócił się urywając pierwszy wiszący z brzegu pisuar. Z urwanego zaworu trysnęła struga wody.

Jacob depcząc chrzęszczące kawałki ceramiki zbliżył się do powalonego alfonsa, który chaotycznymi ruchami próbował pozbierać się z zalanej wodą i moczem podłogi. Potężne kopnięcie trafiło go w potylicę i ostatecznie przekreśliło te próby. Jego ciało znieruchomiało w powiększającej się kałuży krwi.

Jacob przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, upewniając się, że Severs oddycha.
- Nie - odezwał się w końcu. - Nie jestem zainteresowany.

Następnie chwiejnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.

- Kiedyś wytłukę was wszystkich - mruknął.

Ale jeszcze nie dziś.

Dziś Jacob był już bardzo zmęczony.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Wto 19:41, 06 Kwi 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Wto 20:29, 06 Kwi 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

No i co ja mogę wiele powiedzieć? IMO jedno z najlepszych, jeżeli nie najlepszych retr. Promieniuje klimatem na kilometr. Werdykt może być tylko jeden
200 XP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Śro 11:57, 26 Maj 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

10 dni później


Jacob dłubał widelcem w wylewającym się z talerza burritos, które zdążyło dawno wystygnąć i teraz już kompletnie niczym nie zachęcało mężczyzny do konsumpcji. Z trzeszczącego gdzieś, niewidocznego odtwarzacza płynęły skoczne dźwięki meksykańskich piosenek. Płyta co jakiś czas przeskakiwała lub zacinała na dłuższą chwilę, ale ciemnowłosa kelnerka nie zadawała sobie trudu, by coś z tym zrobić. Malowała paznokcie.

Obok talerza spoczywała otwarta na dziale ogłoszeń gazeta. Jej strony upstrzone były ciemnymi plamami sosu pozostawionego przez poprzednich klientów baru o niekoniecznie oryginalnej nazwie „Tacos”. Zagięte rogi wskazywały, że tego dnia wiele palców dotykało dziennika Philadelphia Line. Żaden z czytelników z pewnością nie zwrócił jednak uwagi na malutki, zagubiony wśród reklam komunikat, który godzinę temu zelektryzował Jacoba do tego stopnia, iż całkowicie zapomniał o posiłku i zagłębił się w ponurych rozważaniach.
Wiadomość była krótka: „DZIAŁ DEZYNSEKCJI ZAMKNIĘTY”, sygnowana ustalonym wcześniej nazwiskiem Rogera Grahama, specjalisty od zwalczania robactwa. Po zapoznaniu się z jej treścią Jacob chciał rzucić się do telefonu i bez względu na wszystko skontaktować się z „firmą usługową” Grey’a i Mahony’ego. Zażądać wyjaśnień. Zerwać umowę. Posłać ich wszystkich w cholerę.
Ale tego nie zrobił.

Zamiast tego wciąż siedział na lepiącej się od brudu sofie i wsłuchiwał w Cumbia de los muertos, od czasu do czasu czując na sobie spojrzenie kelnerki.
- Będziesz pan to jadł czy nie? – nie wytrzymała w końcu dziewczyna, wychodząc zza baru. – Już po zamknięciu.
Jacob podniósł wzrok na okrągły zegar ścienny, którego krótka wskazówka zatrzymała się na godzinie jedenastej. Nie zdążył niczego powiedzieć.
- Zamykam tak, jak mnie się to podoba – burknęła kelnerka podchodząc do stolika i sprzątając Jacobowi talerz sprzed nosa – Już nikt dzisiaj nie przyjdzie, więc…
Jacob chwycił ją za lewy nadgarstek. Lekko, ale stanowczo. Wciąż wpatrywał się w zegar.
Dziewczyna krzyknęła, próbując się wyrwać, bezskutecznie. Wypuszczony z jej ręki talerz rozprysnął się na podłodze, burritos ochlapało nogi Jacoba, lecz ten nawet tego nie poczuł. Zaciskał palce na drobnym nadgarstku dziewczyny. Czuł pulsowanie żył. Ostre jak szpony paznokcie wczepiły się w jego skórę, zaczęły rozdrapywać policzki.

- Tylko spokojnie… - mruknął, osłaniając głowę przed chaotycznymi, niegroźnymi ciosami. Kelnerka krzyczała, wyrywając się Jacobowi. Obcasy jej butów ślizgały się po kafelkach.
- Tylko spokojnie… - powtórzył Jacob, a potem zerwał się z sofy, wzmacniając chwyt i przyciągając ku sobie dziewczynę. Broniła się zaciekle, uderzając na ślepo, kopiąc, drapiąc, lecz w końcu zaczęła słabnąć. Jej wrzask przeszedł w zduszony, ochrypły szloch. Jacob wykręcił rękę dziewczyny i odwrócił ją tyłem ku sobie, drugą dłonią chwytając ją pod podbródek i unieruchamiając. Nachylił się nad uchem kelnerki, czując zapach jej perfum i drżenie ciała.

- Chciałbym uiścić rachunek – powiedział cicho.

Usta Jacoba rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, ale tego dziewczyna już zobaczyć nie mogła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Śro 11:58, 26 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin