www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Domek w dżungli
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jacob Upper
PostWysłany: Pią 11:48, 13 Maj 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jacob domyślił się, co się za chwilę stanie, już w chwili, gdy Gale zaczął sięgać do torby. Sam, przebudzony głośnymi słowami Robertsona, leżał zbyt daleko od nieznajomego mężczyzny, by jakkolwiek zareagować. Przez te kilka ułamków sekundy Jacob miał jeszcze nadzieję, że John zdąży wyprzedzić ruch Gale'a... Ale tak się nie stało.

Jacob zamknął oczy w momencie wystrzału. Nim otworzył je ponownie, mogła minąć równie dobrze minuta jak i godzina. Teraz zorientował się, że siedzi w przykucnięty z jedną nogą wyrzuconą w bok, dotykając ziemi palcami obydwu rąk i wpatrując się w Gale'a z oszołomieniem. W tej pozycji miałby doskonałe pole zarówno do ataku jak i uskoku, ale nie był w stanie wykonać najdrobniejszego ruchu.

Czuł na twarzy coś mokrego.

Gale stał, mierząc w nich z rewolweru. Jego oblicze ściągnęło się, spojrzenie było spojrzeniem mordercy. Jacob widywał już takie. Beznamiętna twarz mężczyzny przypomniała Jacobowi braci Morales. Na przykład.

John leżał tuż obok, Jacob - gdyby się nachylił - zdołałby dosięgnąć nogawki jego spodni. Nie musiał patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć, że Robertson nie żyje. A Claude... Jacob bał się odwrócić głowę, by nie denerwować Gale'a żadnymi gwałtownymi ruchami, ale słyszał świszczący oddech dziewczyny. Tak oddychali ludzie, którzy panicznie bali się nawet nabrać powietrza w płuca.

Złośliwy kaprys losu... - pomyślał Jacob, cały czas przyglądając się Gale'owi. - To przecież John uratował ci życie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pią 16:52, 13 Maj 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Gdy John wtrącił się do rozmowy, była mu wdzięczna. Nie chciała wchodzić z Galem w dyskusje. Ledwo trzymała swoje emocje na wodzy i nie mogła zajmować się dwiema rzeczami na raz. Nawet nie przysłuchiwała się rozmowie, w tym momencie jej nie interesowała. Poza tym przypuszczała, że o jej przebiegu i tak dowie się w późniejszym czasie. Zaniepokoił ją z jakiegoś powodu fakt, że Gale grzebie w torbie. Leniwie podniosła na niego wzrok, nie spodziewając się niczego zaskakującego, więc gdy ujrzała broń głośno nabrała powietrze w płuca. Cofnęła się, a z każdym krokiem oczy Claude otwierały się coraz szerzej. Nie znała się zbytnio na ludziach, ale teraz, patrząc na wyraz twarzy obcego - wiedziała, że padnie strzał. Ledwo o tym pomyślała, Gale nacisnął spust. Huk wystrzału zawrócił dziewczynie w głowie, przez chwile miała wrażenie, że umarła. Upadek martwego ciała zdawał się trwać niewyobrażalnie długo. Martwe oczy Johna patrzyły pusto na mordercę. Claude na początku była sparaliżowana. Nabierane w płuca powietrze świszczało jej w uszach. Nie rozumiała jak mogło dojść do śmierci Robertsona. Przycisnęła dłonie do ust, a potem przypadła na kolana do trupa. Jakby chciała się upewnić, że nie żyje. Szarpnęła go za koszulę - raz, drugi. Oczy piekły od napływających łez, ale Claude nie zaczęła płakać. Zupełnie nie interesowało jej to, co dzieje się wokoło.

- John?

John rzecz jasna nie odpowiedział. I dopiero wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę tak naprawdę ze śmierci Robertsona. Usiadła ciężko na tyłku, odepchnęła się rękoma, by znaleźć się choćby metr dalej do trupa. Była blada i przerażona. Nie mogła oderwać wzroku od krwawej śmiertelnej rany na czole Johna.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Sob 22:40, 14 Maj 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Słońce wspięło się wysoko nad horyzontem. Południe przyniosło ze sobą jeszcze wyższą temperaturę.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Game Master dnia Sob 22:45, 14 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Pon 6:52, 16 Maj 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Nie czuł żadnych emocji. Pozbył się ich już dawno temu uznając za zbędny balast, niepotrzebny w pełnieniu jego funkcji i realizacji celu. To, co właśnie zrobił, należało do jego zadania - było usunięciem szkodnika, nie pierwszym i zapewne nie ostatnim.

Gdy ciało Robertsona zwaliło się na ziemię, Ben natychmiast wycelował broń w Jacoba, zerkając jednocześnie na dziewczynę. Nie stanowiła w tej chwili zagrożenia, natomiast ten łysy miłośnik siekiery to co innego. Był inny. Śmierć towarzysza nie zrobiła na nim aż takiego wrażenia, jak powinna.

W sumie to i tak nie miało znaczenia.

- Nie powinno was tu być - odezwał się w ciszy, która zapadła. - Wasza obecność burzy równowagę. Wszyscy muszą zginąć - Ben przymierzył się do strzału.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Pon 8:10, 16 Maj 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Coś przykuło wzrok Jacoba i bynajmniej nie był to wycelowany w niego rewolwer. Kilka kroków dalej, niemal dokładnie za Gale'em, przy linii drzew, stała znana już Jacobowi dziewczynka. Odziana w jasną, prostą sukienkę, płonącymi nienawiścią oczami wpatrywała się w Gale'a. Powietrze było nieruchome, jednak jej sukienka i włosy falowały, jakby owiewane wiatrem. Gdy Gale uniósł pistolet przymierzając się do strzału w Jacoba, w ułamku sekundy dziewczynka znalazła się za plecami mężczyzny. Otworzyła usta i wrzasnęła przeraźliwie.

Jej krzyk był jak wybuch granatu. Przeraźliwy, rozdzierający, przewiercający się aż do mózgu, powodujący fizyczny ból u wszystkich w pobliżu. Zdawało się, że od jej wrzasku aż zaczyna drżeć powietrze, a trawa faluje niby od uderzenia wiatru.

Gale padł na kolana, zasłaniając dłońmi uszy. Przekręcił się w bok, wpatrując się rozszerzonymi oczami w upiorzycę. Dziewczynka zbliżyła twarz do jego twarzy i nagle krzyk umilkł.

- Oni są moi! - wysyczała. - Nie waż się ich tknąć! Nie odbierzesz mi nikogo więcej!

Gdy mówiła, za jej plecami rosła ciemna jak noc chmura, zdająca się wsysać z okolicy całe światło. Na chwilę zrobiło się mroczno i zimno.

- Wynoś się z mojej wyspy! - krzyknęła i nagle jej postać rozpłynęła się w dym, a ciemna chmura zza jej pleców z rykiem uderzyła w Gale'a, zabierając go ze sobą w dżunglę.

Na polanie znów zaświeciło słońce, ogrzewając swoimi promieniami Claude, Jacoba, zwłoki Johna i leżący w trawie rewolwer Gale'a.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pon 9:48, 16 Maj 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Nie mogła się skupić na niczym innym, jak tylko na Robertsonie. Nie widziała gotowego do ataku Jacoba, zupełnie zapomniała o mordercy. W głowie krążyły chaotyczne myśli, pytania jak to się mogło stać. Przecież to John uratował Gale'a, przecież... przecież... Skupienie się na czymkolwiek wydawało się ponad siły Claude. Wtedy przeniosła spojrzenie na mordercę, akurat w momencie, gdy pojawiła się za nim dziewczynka. Nie usłyszała krzyku. Od razu poczuła ból przeszywający całą czaszkę. Jęknęła, przyciskając dłonie do uszu, co zresztą nic nie dało. Siedziała z głową między kolanami, próbowała jakoś stłumić napierające dźwięki. Na próżno. Chciała żeby to w końcu się skończyło. I skończyło się, ale minęła chyba cała wieczność. Niespodziewanie znów nastała cisza, słońce przedzierało się swobodnie przez gęstwinę drzew. Claude uniosła głowę. Gale'a wydawał się rozpłynąć razem z dziewczynką i ciemnymi chmurami. Poza tym nic się nie zmieniło - John nadal był martwy.

Dziewczyna odszukała wzrokiem Jacoba. W tym, że nic mu się nie stało było coś pocieszającego. Poczłapała do niego na czworakach i bez słowa wczepiła się palcami w koszulkę mężczyzny. Oczy miała szeroko otwarte, przerażone. A mimo wszystko oddech dość szybko wrócił do normy. Próbowała się opanować, spróbować złożyć wszystko w jedną całość, by jej świat nie rozsypał się na małe kawałki. By zachować chociaż pozory istnienia normalnej rzeczywistości.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 21:04, 24 Maj 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Wydawało się, że słońce nigdy nie zajdzie. Uparcie tkwiło na nieboskłonie. W końcu powoli zaczęło opadać w stronę horyzontu, by zniknąć za jego linią. Wieczorne niebo jarzyło się nienaturalną czerwienią, nocne – milionami gwiazd.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Śro 11:37, 25 Maj 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Dzień mijał i świat zaczął miarowo ciemnieć, ale w tym miejscu nie miało to żadnego znaczenia. Jacob siedział wraz z Claude w pobliżu chaty i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, w dżunglę, która mieniła się najpierw ponurą, trupią zielenią, a później ognistoczerwonym, wręcz krwistym blaskiem ostatnich promieni zachodzącego słońca. Gdyby ktoś zobaczył z oddali tę dwójkę, mógłby pomyśleć, że to para zakochanych, którzy wybrali się na piknik i teraz obserwują dziką naturę. Dopiero gdyby ów ktoś podszedł bliżej, ujrzałby, że oboje zroszeni są szkarłatnymi kroplami, które zdążyły już wyschnąć na ich skórze, włosach i brudnych, poszarpanych ubraniach. A jeśli ta przypadkowa postać zaryzykowałaby spojrzeć na ich oblicza, pożałowałaby swojego wyboru.

Dla Jacoba czas zatrzymał się w miejscu. Nigdy nie doświadczył hipnozy, ale podejrzewał, że tak właśnie czuje się poddany jej człowiek. Świadomy, lecz obojętny na wszystko dokoła. Wyobcowany i wyciszony. Jacob celowo skupił wzrok w jednym, nieokreślonym punkcie, uspokoił też oddech, aby przedłużać ten stan w nieskończoność. Momentami jego myśli pędziły do przodu jak opętane, w innych zwalniały tempo i znikały gdzieś bezpowrotnie. Ale obraz, który miał przed oczami, pozostawał ten sam. Ciało Johna Robertsona leżało dokładnie w tym samym miejscu, w którym mężczyzna upadł. I nic, ani pojawianie się widmowej Sary ani jej równie nagłe zniknięcie wraz z Gale'm, nie mogły zmienić tego stanu rzeczy.

Jacob nie zdążył dotychczas zdefiniować tej dziwnej sympatii, którą pomimo dzielących ich różnic czuł do Johna odkąd ten wyjawił mu swoją prawdziwą historię. Być może była to nić porozumienia charakterystyczna dla dwóch wyrzutków, wiecznych odszczepieńców, którzy zupełnie nieoczekiwanie spotykają się w tym samym miejscu, by odkryć w sobie podobną naturę. Może coś jeszcze innego. Ale to już nie miało znaczenia. Robertson zginął... Zginął? Nie. Robertson został zamordowany.

Już tylko ty mi zostałaś - pomyślał Jacob, przenosząc spojrzenie na Claude. W tej chwili łatwo byłoby mu wpaść w otchłań kompletnej beznadziei, wyliczać wszystkich, których gdzieś i kiedyś utracił, aż wreszcie poddać się i pozostać tutaj na zawsze - bo, w przeciwieństwie do swego poprzedniego życia, na tej przeklętej wyspie już nie miał dokąd uciekać. Ale Claude wciąż przy nim była. Jego ostatnia deska ratunku. I to właśnie na niej skupił teraz wszystkie swoje myśli.

Kiedy zaczęła zalewać ich ciemność, Jacob postanowił odezwać się jako pierwszy. Przyszło mu to z dużym trudem, bo gardło miał wyschnięte na wiór, a nawet gdyby tak nie było, i tak miał wrażenie, że przemawiał w jakimś nieznanym sobie języku.

- Musimy się stąd wynosić - wychrypiał bardziej, niż powiedział. - Trzeba wracać... I zabrać stąd jego ciało. Może być wszędzie, byle nie tutaj.

Nie wiedząc, co mógłby jeszcze zrobić, przytulił policzek do zimnego czoła dziewczyny. Następnie odsunął ją delikatnie od siebie, w kilku ruchach pozbierał do plecaka rozrzucone resztki ekwipunku i pochylił się nad Johnem. Twarz Robertsona nie przypominała ludzkiej twarzy. Ale Jacob pamiętał jeszcze, kto dawniej zamieszkiwał to ciało. Dlatego przykucnął i owinął głowę Johna swoją koszulą, tak aby ani Claude, ani on sam nie musieli znosić przez całą drogę makabrycznego widoku rozszarpanych pociskiem resztek. Wreszcie przykucnął, zarzucił ciało towarzysza na prawe ramię i wstał. Zdziwiło go, jak niewiele ważą zwłoki Johna Robertsona.

Patrzył na Claude. I czekał.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Śro 12:46, 25 Maj 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Obojętnym spojrzeniem wpatrzyła się przed siebie. Ciało Jacoba stanowiło punkt bezpieczeństwa, od którego nie miała ani ochoty, ani siły się odrywać. Już dawno przestała zwracać uwagę na upływający czas. Nie miał znaczenia i tak było wygodniej. Bo kiedy przyzwyczajanie się (o ile było to w ogóle możliwe) do zaistniałej sytuacji się skończy, trzeba będzie podjąć jakieś działanie. Nie wiedziała jakie, ale panicznie się tego bała.

Wychrypiane słowa Jacoba do niej nie dotarły. Ocknęła się nagle dopiero czując dotyk na czole, bo wcale nie było to przyjemne. Z zakamarków umysłu wypełzło wspomnienie widma brata i tego, co zrobiło. Szarpnęła mężczyznę za ramię, gdy ten wstawał, tak jakby bała się, że ją zostawi. Nie, nie "tak jakby". Claude przez chwilę miała przeświadczenie, że jeśli teraz Jacob wstanie to odejdzie na zawsze, zostawi ją samą z ciałem Robertsona, w tej części dżungli, w której nawet powietrze przesycone jest strachem i rozpaczą.

Kiedy stawała na chwiejnych nogach, Jacob miał już Johna przewieszonego przez ramię. Patrzyła na ten makabryczny obrazek suchymi oczami. Mimo najszczerszych chęci nie mogła uronić ani jednej łzy. Jakby nie była już w stanie. Jakby wyschła doszczętnie. Przytaknęła głową, dając znać, że mogą iść. Potem powlokła się za Upperem.

[mroczna część dżungli]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Śro 13:08, 25 Maj 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jacob nie miał nawet ochoty zastanawiać się, jak będzie wyglądała powrotna część ich wędrówki i czy pokonają ją bez żadnych problemów. Jeśli wyspa miała aż tak sadystyczną naturę, jaką do tej pory objawiła, myśl, iż "najgorsze mają już za sobą" mogła być tylko iluzją. Tymczasem jednak Claude podniosła się z ziemi. Jacob patrzył na nią bez słowa - nie tylko dlatego, że nie wiedział, co miałby jeszcze powiedzieć. Poraziła go zmiana widoczna na posągowo ponurym obliczu dziewczyny i pustka czająca się w głębi jej oczu. Z nagłym przestrachem pomyślał, że Claude zamienia się w kogoś takiego jak on sam.

- Przygotuj dwie pochodnie! - powiedział głośno, a kiedy Claude udało uporać się z rozpaleniem pierwszej, odebrał ją dziewczynie i zamiast tego wręczył jej siekierę. - Jest jeszcze coś do zrobienia - szepnął bezbarwnym głosem, obracając się w stronę pogrążonej w ciemnościach chaty. Nie tracąc dłużej czasu, ruszył w kierunku budynku, oświetlając sobie drogę i odnajdując wydeptaną w gąszczu ścieżynkę. Kiedy dotarł na odległość kilku metrów od werandy, znów przejął go dreszcz. Wpatrując się w czarny otwór drzwi przypomniał sobie Alice, a raczej jej koszmarny falsyfikat. A potem pomyślał o trzymanych na ramieniu zwłokach i wszystkich słowach Johna Robertsona.

- Idź do diabła! - krzyknął i cisnął płonącą pochodnię w wejście chaty. Od razu zniknęła mu z oczu, ale blask pojedynczych płomieni upewnił go, że nie zgasła.

Jacob odwrócił się na pięcie i dołączył do Claude.

[mroczna część zachodniej dżungli]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 12:00, 31 Maj 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Mała Sara stała nieopodal płonącej chaty, ogień odbijał się w jej oczach. Na początku wyglądał jak normalna i bardzo rozżalona dziewczynka. Resztki wspomnień z czasu, gdy jeszcze nie była opętana sprawiały, że rozlatującą chatę miała za dom, który silnie wiązała z ojcem; dom, który teraz płonął. Stopniowo oblicze dziecka zmieniało się upiornie i gniewnie. Sara nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale jej wyraz twarzy świadczył o tym, że nie szykuje dla mieszkańców nic dobrego. W jej oczach czaił się Duch Wyspy.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Game Master dnia Wto 12:00, 31 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Czw 23:09, 09 Cze 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Popołudniowe słońce nagrzewało wyspę jeszcze bardziej, chociaż wcześniej można było sądzić, że próg gorąca i duchoty został dawno przekroczony. Burza nadal nie zaatakowała, ale grzmoty były coraz głośniejsze. Wiatr wzmagał się. Właściwie wszystko wskazywało na to, że burza już się rozpoczęła. Tylko niebo było dziwnie spokojne.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Śro 0:22, 15 Cze 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Do wieczora pojawił się delikatny chłodny wiaterek, przynosząc ochłodzenie i ulgę od upałów. Z czasem jednak zaczął przybierać na sile, robiąc się gwałtownym i porywistym. Zaczęło padać.
Kilka pierwszych kropel deszczu, szybko zamieniło się w gwałtowną ulewę. Na niebie pojawiły się błyskawice. Burza uderzyła na wyspę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Sob 21:42, 18 Cze 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dzień 28.

Burza nie dawała za wygraną. Ciemne chmury nadal przesłaniały niebo – szczelnie i nienaturalnie. Było niemal tak ciemno, jak w nocy. Porywisty wiatr szarpał drzewami, wzburzał morze. Wyspa najwyraźniej nie miała najlepszego humoru.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Pią 23:52, 01 Lip 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Deszcz padał z coraz mniejszą siłą, zniknęły błyskawice i grzmoty. Powietrze stało przyjemnie rześkie. Zapadła cisza.

W południe zza ustępujących chmur nieśmiało wyjrzało słońce.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin