www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Carmen Hierro De Vavo
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carmen Hierro
PostWysłany: Czw 23:24, 11 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

1991, Hiszpania, miasteczko Malaga.



Jak co roku, Carmen wyruszała z babcią Amai do miasta Malaga, znajdującego się nad Morzem Śródziemnym. Przyjeżdżały na te dwa tygodnie zawsze do siostry babci Amaii, której to domek, znajdował się tuż nad morzem. Codziennie wybierały się razem do centrum miasta aby pochodzić po zatłoczonych ulicach pełnych gwary turystów. Mała Carmen zazwyczaj wychodziła późnym popołudniem z domku nad morzem i biegła aby się w nim wykąpać.
Pewnej nocy, Carmen obudził trzask pioruna. Na zewnątrz rozpętała się prawdziwa burza. Wiatr bezwstydnie chuchał w okna i świszczał gdzieś w kątach. Pioruny rozjaśniały wnętrza domu na krótką chwilę, tworząc upiorne koszmary z cieni. Grube krople deszczu jakby rozwścieczone waliły w dach.
Mała dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała takiej burzy nad morzem, owszem, widywała jakieś popadywanie deszczu, ale nie tak agresywne zachowanie pogody.
Gdy wyszła boso na werandę, z widokiem na morze, wiatr niemal nie pojmał jej w swoje wielkie, silne dłonie. Carmen przytrzymała się drewnianego filaru. Nie zadowolone wietrzysko targało włosami dziecka. Wpatrując się w morze, nie czuła strachu, lecz fascynacje.
Przypomniała sobie legendy o jednym z nordyckich bogów, o którym opowiadała jej babcia na dobranoc kilka dni temu. Usłyszała kolejny trzask! Gdzieś w oddali, zdawało jej się że zauważyła skrawek unoszącej się na wodzie sierści. TRZASK! Kolejny piorun rozświetlił całą przestrzeń, Carmen zauważyła w oddali męczącego się w wodzie wielkiego psa.
Pierwsza myśl jaka jej nadeszła do głowy to było to, aby zawołać babcię Amaie. I kiedy już była w drodze, do jej pokoju, uświadomiła sobie, że babcia nie będzie w stanie uratować tonącego zwierza. Cofnęła się zatem. Wybiegła prosto na plaże, czuła pod stopami zimny, mokry i lepki piasek, biegła tak szybko jak tylko potrafiła. Pioruny raz po raz uderzały a to gdzieś na morzu, a to na lądzie. Zawistny wicher próbował złapać w swoje objęcia biegnąca dziewczynkę. Kolejny piorun uderzył gdzieś daleko, Carmen namierzyła swój cel. Deszcz przemoczył jej dusze.
Trzymaj się piesku. Zaraz Cie stamtąd wyciągnę
Gdy wskoczyła do wzburzonej wody, krzyknęła. Zdawało jej się, że łeb wilka obrócił się w jej stronę.
Początkowo miała problem aby płynąć pod prąd. Fale uparcie znosiły na brzeg jej ciało, ale była uparta i nie dawała za wygraną nikczemnym siłą morza. Ciało czworonoga było blisko brzegu, jego srebrna sierść niemal odbijała światło piorunów. Carmen wyczuła moment, i wbiegła do wody aby złapać psa. Wtedy ogromna fala opadła na nią i na rozbitka.


1999, Hiszpania, Cordoba (rodzinne miasteczko Carmen)



- Carmen. – Zwróciła się do 17letniej dziewczyny, babcia Amai. Obydwie przebywały w kuchni. Był to piękny letni poranek. Zapach świeżo ułożonego bukietu roznosił się po całym domu. Śpiew ptaków wślizgiwał się do mieszkania przez otwarte okna. Starsza kobieta stała tyłem do dziewczyny, robiąc coś przy ladzie.
- Dzisiaj w nocy będzie dobra pora, czuję to. – kontynuowała. Jej długie, starannie uczesane siwe włosy opadały na plecy. Była szczupła, wyglądała jak każda inna staruszka. Chodziła o lasce, ale po jej twarzy nie było widać zmęczenia życiem, wręcz przeciwnie, zawsze trzymała w zanadrzu serdeczny uśmiech dla każdego.
- Victor! Śpiochu! – młoda dziewczyna krzyknęła do wyciągającego się ze swojego koja, psa. Pies ten wyglądał jak wilk, jedynie jego zachowanie, przeszkadzało mu nim być. Czworonóg zaszczekał i podbiegł do Carmen.
- Łobuzie! – szeptem powiedziała do Victora i spojrzała na babcie. – Victor może iść z nami?
- Oczywiście kochanie. – odpowiedziała babcia, podając Carmen naleśniki.

Nocą udały się do pobliskiego lasu, który rozpościerał się tuz za ich domem. Carmen zawsze lubiła ten las, nawet gdy dorosła, zawsze czuła się dumna, że dorastała na obrzeżach wielkiego miasta, a nie w samym centrum. Inni ludzie zawsze bali się wielkich lasów. W Hiszpanii, tam gdzie urodziła się Carmen, ludzie do dzisiaj wierzą w złe wiedźmy, równie mocno boją się cyganek, na którą wówczas wyglądała. Owe kobiety, a nawet niekiedy zdarzało się, że zjawiło się kilku mężczyzn, urządzały sobie sabat. Ludzie z obrzeża miasta nie traktowali tego poważnie, aczkolwiek woleli nie przeszkadzać w uprawianiu magii w jedną z (jak wierzyły w to stare czarownice) najpotężniejszych nocy w roku.
Liście na drzewach toczyły zaciętą rozmowę ze sobą. Księżyc tej nocy mocno świecił, magiczną, niebieską poświata wprost na polane, gdzie zebrały się różne osobowości. Były tam osoby młode, jak i też starsze. Zjawiło się nawet kilku mężczyzn z siwymi długimi brodami.
- Victor. – Carmen, ubrana w półprzezroczystą cygańską suknie (babcia Amai ku jej zaskoczeniu była nią zachwycona) syknęła do psa, na znak aby się nie oddalał za daleko.
Pośrodku polany, ułożono wielkie koło z kamieni, w około owego ołtarza rozsypano łatwopalny pył, robiąc jedną małą przerwę, służącą jako wejście do kręgu. Kiedy nadszedł środek nocy, czyli koło godziny 3, babcia Amai, stojąc pośrodku kamiennego ołtarza dała znak wszystkim zgromadzonym, że chce przemówić. Płomienie w jakiś magiczny sposób postanowiły nie wyciągać się w stronę nieba, tak mocno jak wcześniej.
- Siostry i Bracia! – Amai zaczęła. - Dzisiaj, czas na moją podopieczną. Moją wnuczkę, Carmen. – Posłała do dziewczyny uśmiech.
- Przekaże jej swój dar. Siostry, większość z was dobrze wie, jak trudno jest pożegnać się z jedną z największych i niezwykłych części swej duszy! – Te wiedźmy, które już przekazały swoją moc innym osobą, poczęły szeptem rozmawiać z doświadczonymi koleżankami o swoich przeżyciach, natomiast te, które jeszcze nie zdążyły wyzbyć się swych mocy z ekscytacją zaczęły spekulować , co zaraz się stanie.
- Carmen drogie dziecko! – Zwróciła się do swej wnuczki dając znak, aby stanęła obok niej.
- Wybrałaś już swoją drogę! Drogę, która nie spodoba się moim koleżanką. – Wśród tłumu zapanowała cisza.
- Tak moje drogie. Carmen nie odziedziczy bezpośrednio moich mocy. – Na placu rozpętała się dyskusja.


2009 Syria



- Mówi wiec pan, panie profesorze, że Midas był jedynie mitem? – Carmen zadała potwierdzające jej wątpliwości pytanie. Bogate wnętrze wielkiej hali, gdzie odbywała się dyskusją, nad nowo odkrytą świątynią podobno Midasa, przepełnione było najsławniejszymi dziennikarzami i logami mediów.
- Tak panno Carmen. Nie ma żadnego dowodu na to, że taki człowiek istniał. Prócz oczywiście legend. – Odpowiedział spokojnie profesor Frank von Dracht.
- A co pan profesor powie na ta inskrypcję, którą udało nam się przetłumaczyć do końca nie całe pół godziny temu? – Przewróciła kartkę w notesie.- Ekhem… „A ten który tutaj spoczywać będzie po ów koniec świata. Lśnić złotem niezaprzestanie.” – Do profesora podszedł dystyngowany mężczyzna z telefonem komórkowym, coś mu pokazując na jego ekranie. Dracht po chwili wstał pełen podziwu. Podszedł do Carmen.
- Gratulacje panno deVavo. – i uścisnął jej dłoń. Carmen pożegnała się z mediami, nie odpowiadając i nie wygłaszając żadnych ważniejszych doniesień. Za kulisami opanowany profesor archeologii von Dracht podszedł do Carmen całkiem odmieniony, wręcz podniecony.
- To niesamowite Carmen! Będziesz na pierwszych stronach gazet!
- Nie. To zostanie tajemnicą. – Zaciągnęła Franka w miejsce, gdzie kręciło się znacznie mniej ludzi.
- Słuchaj Frank. To ciało zostanie zniszczone. Nie masz pojęcia jaka katastrofa wydarzyła się tam, na miejscu. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Nic nikomu nie mów co widziałeś w telefonie. Jutro Ci wszystko wyjaśnię.
- Trzymam Cie za słowo. – Puścił do niej oko i dal dziewczynie spokój.
Uff.. Hotel! Chcę tylko hotel! Gdy wróciła do swojego pokoju, wzięła długą kąpiel myśląc o świątyni, która z jednej chwili, gdy była zrujnowana i ledwo trzymała na swym dachu tony piasku pustyni, zamieniła się w czyste mocne złoto, wraz z jej towarzyszami. To było jej pierwsze archeologiczne odkrycie. Wpadła w histerie. Chciała o wszystkim zapomnieć. Z tego wypadku, wyszła cało tylko ona i jeden z jej kompanów.

CZĘŚĆ DRUGA

1998 Hiszpania, Cordoba.



Wilk przebiegał przez centrum miasta nocą. Przystanął na chwilę przy skrzyżowaniu, podniósł wyżej nos, coś powąchał i skręcił w ciasną uliczkę. Carmen stękała i wyrywała się jakiemuś grubemu, ale dość zręcznemu mężczyźnie. Wilczur wskoczył na napastnika i zaczął go gryźć w okolicach karku.
- Victor! – Krzyknęła oszołomiona Carmen. Chciała dodać „przestań”, ale dobrze wiedziała, ze pies by wtedy ją posłuchał, a ona sobie tego nie życzyła. Pragnęła śmierci zboczeńca, który się do niej dobierał. Kiedy pies skończył, spojrzał na nastolatkę i podbiegł do niej. Krew skapywała mu z pyska. Gdzieś w oddali słyszała zbliżające się kroki.
- Ktoś tutaj biegnie. Szybko! – Pobiegła w głąb ciasnej uliczki, wilczur dorównywał jej szybkością. Za kilkoma zakrętami napotkała ścianę a pod nią śmietnik. Dziewczyna wzięła rozbieg i za drugim razem udało jej się wskoczyć na mur. Próbowała dosięgnąć psa, ale Victor nie dawał rady. Zeszła ze ściany i cofnęła się kawałek drogi. Skręciła w inną ciasną uliczkę. Jedyne wyjście. Trafiła na mały placyk, otoczony zadbanymi kamienicami. Wejścia do kamienic blokowała masywna, pięknie zdobiona brama.
- Fuck! – syknęła używając amerykańskiego słowa. Poczuła się w tej chwili niczym bohaterka amerykańskiego filmu.
- Do śmietnika Viktor! – rozkazała wilkowi. Wilk podbiegł do zacienionego kata placu.
– Nie tego! – Carmen stała już przy uliczce, z której dostała się na plac. Tyle ile sił w nogach/łapach mieli, tak szybko biegli Wink. Dotarli do dobrze znanego im ślepego zaułka i wskoczyli do śmietnika. Gdzieś w smrodzie odpadków, nie dało się nie słyszeć rozbrzmiewającego sygnalu policji.
- Wygląda na to, że jesteśmy skazani zostać tutaj na całą noc. – poklepała Victora po pysku i dała mu buziaka. – Dziękuję.


1999 Hiszpania, Cordoba.



- Obudź się Carmen! No dalej! – Krzyczała troskliwie do niej babcia w mało oświetlonym pokoju.
– Zuch dziewczyna! Masz napij się – podłożyła jej kubek z czystą wodą. Ta czysta woda z krystalicznego źródełka, które przepływało przez tutejszy las. Nie dało się o tym nie pomyśleć, kiedy się ją piło.
- Co.. Co się stało? – Spytała, po wypiciu wody. Próbowała wstać, ale jakiś młodzieniec dał jej znak, aby dalej leżała.
- Nie wstawaj jeszcze moja droga. – Staruszka podeszła do przystojnego, wysokiego Hiszpana. Był ubrany w lekko prześwitującą białą koszule, rozpiętą tuż przy szyi, która miała za zadanie podkreślić jego atletyczną rzeźbę ciała. Lekko czerwone spodnie z jakimiś wzorami w kwiaty, kończące się tuż za kolanami były zrobione z jakiegoś sztucznego materiału, za którym babcia Amai nie przepadała.
- Kto to jest? – Spytała, kładąc się na łóżko i spoglądając na starszą kobietę. Carmen lekko się zaczerwieniła. Do pokoju nagle, całkiem nieoczekiwanie wpadły promienie porannego słońca.
- Carmen. Poznaj Concepcion. – Spojrzała na chłopaka i szepnęła mu coś do ucha. Wyszedł za drzwi, nie odzywając się ani słowem.
- Nie myślałam, że jeszcze ktoś na tym świecie ma takie imię. – Usiadła obok Carmen na łóżku.
- Babciu. Co on tutaj robi? Co się stało? Byłyśmy na tej polanie..
- Ćśśśś – przerwała Carmen swoją lawinę pytań.
- W lesie miał miejsce mały wypadek, ale najpierw.. – kontynuowała babcia, pomimo wejścia przystojnego chłopaka do pokoju. - weź runy w dłonie i powiedz, coś czujesz? Cokolwiek?
Dziewczyna dostała sakiewkę w dłoń i poczuła jak siły do niej wracają. Wysypała na drugą dłoń kamienie i zemdlała.
- Przynieś wody! Szybko! – Concepcion zniknął za progiem drzwi. Babcia Amai zaczęła klepać Carmen po policzkach, coraz mocniej.
- Ała! Nie tak mocno! – Oburzyła się Carmen i spojrzała się na staruszkę z karcącym ją wzrokiem.
- Carmen! – Podniosła głos na dziewczynę. – Nie rób sobie żadnych żartów! – Krzyknęła tak głośno, aż było słychać, w jakim miejscu za ścianą, dokładnie zatrzymał się Concepcion.
- Wstawaj z tego łóżka! Już! – Tak, kiedy babcia Amai się zdenerwowała, nie było z nią łatwo, a nawet lepszym określeniem byłoby powiedzieć: lepiej się nie odzywaj bo będziesz musiała przez cały miesiąc podlewać jej kwiaty wodą ze studni, która znajduje się pięć kilometrów dalej.
Carmen poszła posłusznie za babcią na niewielki balkon, z którego miała widok zarówno na skrawek lasu jak i na rozpościerające się śródmieścia Kordoby.
- Weź je w obydwie dłonie. Skup się Carmen. – Zostawiła dziewczynę samą. Carmen usiadła jak zwykle na balustradzie, wystawiając nogi za nią. Teraz, gdy już robiła tak niemal codziennie, nie bała się że spadnie. Skup się dziewczyno! Nie wiem co się stało wczoraj, ale w tych kamieniach miała być zaklęta cała moc babci. Po chwili młoda hiszpanka zobaczyła obraz wchodzącej babci mówiącej: Ciągle to robisz?! Schodź stamtąd , później pojawił się ten chłopak, Możesz mi podziękować, odprowadzając mnie do przystanku .
- Boże Carmen! Ciągle to robisz?! Schodź stamtąd! Ale już! – Krzyknęła na nie posłuszną dziewczynę.
- Przewidziałam to.. – Głos babci wyrwał ją z transu.
- Słyszałaś?! – Cierpliwość babci Amai się powoli kończyła. Dziewczyna myślała, że jej babcia zaraz zepchnie ją z tej balustrady, swoją drewnianą, powykrzywiana laską, co sprawiło, że szybko stanęła na podłogę balkonu.
- Przewidziałam to. – spojrzała w oczy babci z pełnym otępienia wzrokiem. Stały tak naprzeciwko siebie przez chwilę. Obie postacie wpatrywały się w swoje oczy, każda szukając odpowiedzi na swoje pytania.
- Nigdy mi nie mówiłaś, że umiesz przewidzieć przyszłość – Odezwała się w końcu młodsza. Staruszka odwróciła się i powiedziała, do stojącego w pokoju chłopaka:
– Concepcion, możesz już iść. – poklepała chłopaka po policzku i zniknęła, tuż za nią szedł tajemniczy młodzieniec.
- Poczekaj! – Krzyknęła do chłopaka. – Nie wiem w jaki sposób mi pomogłeś, ale..
- Możesz mi podziękować, odprowadzając mnie na przystanek. Jestem tutaj drugi raz w życiu, i nie pamiętam drogi powrotnej do domu. Będziemy kwita. – Przerwał jej Concepcion.


2008 Afryka, Lagos.



- Więc teraz wiesz Cam, jak to wygląda. – Dopiła z filiżanki kawę czarnoskóra kobieta. W lokalu w którym siedziały, roznosił się zapach najczarniejszej kawy, najlepszej kawy w całej Afryce.
- To jest okropne Wiwine. Owszem, słyszałam, że już w starożytności gdzieniegdzie uważano że albinosi są przeklęci, a ich krew przynosi zdrowie do końca dnia życia i inne brednie, ale nie miałam pojęcia, że coś takiego dzieję się jeszcze po dziś dzień. – Oburzona, wstała i podeszła do kelnerki lokalu, która retorycznie unikała spotkań wzrokowych.
- Może pani podać nam jeszcze po mrożonej kawie? – Kobieta w eleganckim fartuchu lekko podskoczyła przestraszona, odpowiedziała twierdząco i zniknęła gdzieś w głębi kawiarni. Hiszpanka wróciła do stolika.
- Widzę, że ciężko tutaj z obsługą. – Opadła na siedzenie i poczuła, jak kropla potu z szyi wędruje między jej piersi.
- i z klimatyzacją także. – Wiwine rozpięła jeszcze jeden guzik od jej bardzo cienkiej, lecz nie prześwitującej czarnej bluzeczki.
- ale wiesz co. Nie to jest najdziwniejsze w tym wszystkim, lecz to – kontynuowała przyjaciółka. Kiedy zrobiła pauzę, przybliżyła się do ucha Carmen i szeptem wypowiedziała:
- że oni stworzyli swój kult Midasa.
- Co? – Hierro roześmiała się. – Chyba żartujesz? - jej śmiech nagle zmalał, kiedy zauważyła, że Wiwine mówi na poważnie.
- Nie! Przecież to głupota!
- Tego pozamieniał wszystko w złoto?
- Tak! A jednak Cam. Wiesz co? Chodź do mnie. Pokaże Ci coś.
- Ale ja już zamówiłam kolejną kawę!
- Nie szkodzi. Ja stawiam. – położyła pieniądze na stolik i wyciągnęła Hiszpankę na zatłoczone i brudne ulice Afryki.

Mieszkanie Wiwine było czyste. Z czasów studiów, zapamiętała ją jako największą pedantkę jaką spotkał nasz świat. Jej „cztery kąty” znajdowały się w strzeżonej dzielnicy, jednej z kilkunastu, która była dość bogata, aby mieć 40 calową plazmę. Gdy Carmen się już rozgościła u przyjaciółki usłyszała odgłos z małego pokoju, znajdującego się obok salonu.
- Cam! Chodź! Musisz to zobaczyć.
- Bez jaj! Sama to zrobiłaś?! – Zdziwienie Carmen na widok sfinksa wielkości 150cm, zbudowanego z zapałek wpadła w osłupienie. – Zawsze wiedziałam że jesteś walnięta, ale nie aż tak!
Wiwine szturchnęła hiszpankę i zaprowadziła do biurka, pokazując jej swoje notatki.
- Wszystko uporządkowane zgodnie z chronologią moich odkryć tejże tajemnicy. Czytaj – odwróciła się i gdy już prawie wyszła z pokoju krzyknęła:
- tylko nie rob zbyt wielkiego bałaganu. Brudasie!
Po kilku godzinach.
- Pakuj się! Lecisz ze mną! - Carmen rozkazała przyjaciółce w pośpiechu.

CZĘŚĆ 3

1991, Hiszpania, miasteczko Malaga.


- Babciu, zatrzymajmy go. – Carmen prosiła już po raz setny babcie Amai. Przebywały na tarasie, w domku nad morzem u siostry Amai.
- Zobaczymy co powie Esma. – Odpowiedziała w końcu. Siedziała na bujanym fotelu i czytała jakąś starą żółtą książkę. Esma miała całą bibliotekę takich książek w pokoju na górze. Kochała wręcz książki.
Zza drzwi spoglądał na małą dziewczynkę pies. Wyglądał strasznie, wygłodniały wilk. Carmen do niego podbiegła i zaczęła wołać do kuchni.
- Chodź piesku. Chodź tutaj.. no dalej! – Uśmiechała się do niego aby dodać mu otuchy, gdy szedł powoli w jej stronę bez życia i z wielkim trudem. Dziewczynka nalała mu wody do pustego opakowania po maśle i dała trochę obiadu, które same nie dawno z babcią jadły.
- Połóż się tam piesku. – Pokazywała palcem gruby koc leżący w kącie kuchni. Podbiegła tam i zaczęła wołać wilka.
- Daj mu spokój Carmen. Niech się napije i zje na spokojnie. – Doradziła Amai. Ukucnęła z już nie małym wysiłkiem przy psie, wzięła jego mordę w dłonie i spojrzała mu w oczy.
- Będzie z Ciebie dobre zwierze? – Zapytała się poważnie psa. Carmen się roześmiała.

Następny dzień.
- Victor! Aport! – Zawołała do psa i rzuciła kij. Wilk przechylił na bok głowę wciąż patrząc się na dziewczynkę. Plaża była niemal opustoszała. Dziewczynka już zniecierpliwiona pokazywaniem Victorowi o co chodzi w końcu wzięła następny kij.
- Victor! Przynieś! – Victor wystrzelił jak z procy i po chwili przyniósł dziewczynce kij. Po kilku rzutach zaczął się psocić i gdy tylko Carmen sięgała ręką po kij, Victor uciekał z nim kawałek dalej.
- Carmen! Carmen! – Krzyczała Elma. Dziewczynka podbiegła do ciotki na taras.
- Tak ciociu?
– Mam coś dla Ciebie moje dziecko. Pamiętasz tą bajkę, która Ci opowiadałam wczoraj? – Wzięła za rękę Carmen i zaprowadziła do pokoju pełnego książek.
- Tak ciociu.
- Mam dla Ciebie jej pierwszą wersję. Z autografem jej autora. – Uśmiechnęła się do dziecka i podała swój podarunek. Carmen spojrzała na książkę i wzięła ją do rąk. Zaczęła oglądać okładkę, ilustracje i ostatnią stronę, a także własnoręczny podpis autora.
- Dziękuję ciociu. – Przytuliła Elme i pocałowała w policzek. Cieszyła się z tej książki, była to jej ulubiona bajka. W tym momencie kobieta zemdlała.
- Ciociu? Ciociu?! – Zaczęła wołać. Babcia Amai szybko przybiegła na górę. Spojrzała na nie przytomną siostrę i zadzwoniła po pogotowie. Carmen ciągle siedziała przy cioci i ją obejmowała. Czuła jak jej ciało staje się coraz chłodniejsze. Płakała po cichu wtulona w jej ramiona. Amai z łzami w oczach próbowała odciągnąć małą dziewczynkę. Po chwili do pokoju wbiegł Victor i przecisnął się pomiędzy plączącą dziewczynkę a Elme.
- Carmen dziecko! Proszę zejdź na dół! Wypatruj karetkę! – Mała dziewczynka wytarła załzawioną twarz i przytaknęła babci. Zbiegła na dół po schodach a za nią Victor.

1999, Hiszpania, Cordoba

Carmen i jej babcia stały w płomiennym kręgu. Księżyc uśmiechał się nie śmiało do wszystkich ludzi, którzy zebrali się na dorocznym sabacie. Wnuczka ubrana w cygańską, półprzezroczystą suknie z srebrnymi cekinami, rozpuszczonymi kasztanowymi włosami, dotykającymi pasa, stała niczym księżniczka z perskich opowieści.
Victor lekko podirytowany od czasu do czasu poszczekiwał na koty, które szwendały się między drzewami lub nogami zebranych. Wszyscy szeptali oburzeni: „Jak ona mogła zgodzić się na taką decyzje? Oddać jakimś kamieniom całą swoją moc?! To nie powinno nigdy się wydarzyć! Jak mogła, Zbezcześciła całą ceremonię!”.
Kiedy stara kobieta zamknęła oczy, ogień podekscytowany całą sytuacją wyciągnął swoje ciało znacząco do góry. Głosy oburzonych ludzi ucichły. Nie mieli odwagi przeszkadzać w najważniejszym rytuale. W okół płomiennego kręgu, najstarsze czarownice złapały się za ręce i każda jakby zamknięta w swoim świecie, odmawiała jakieś modły w starych, martwych już językach.
Carmen, która stała tuż obok babci, przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Uczestniczyła już w podobnych rytuałach, ale zawsze była ciekawa, jak to jest być w samym centrum tych wydarzeń. Czarownice poczęły coraz głośniej odmawiać swoje pacierze. Babcia Amai nadal stała obok dziewczyny z zamkniętymi oczyma, nieznacząco poruszając ustami. Nastolatka poczuła podniecenie, ogień trzaskał jak dziki. Victor po raz pierwszy wył jak prawdziwy wilk. Księżyc zdawało się, że już nie uśmiecha się a przygląda temu wszystkiemu z druidyczny wyrazem. Wszystko nabrało tajemniczy nastrój.
- Teraz Carmen. – nagle odezwała się babcia słabym, ochrypniętym głosem. Carmen podała jej sakiewkę. Wewnątrz na każdym kamieniu, był wymalowany jej własną krwią symbol. Amai nagle otworzyła oczy, ręce powoli podniosły się równolegle do ziemi, wyciągnięte przed sobą, łapiąc nimi sakwę od góry i od dołu. W jej oczach było widać tylko białka. Carmen w normalnej sytuacji przestraszyła by się, ale obiecała babci, że cokolwiek się stanie, ma starać się skupić na otaczającym ją kręgu. Ogień zaczął coraz głośniej syczeć, dosięgał niemal księżyca.

Nagle wszystko ucichło, płomienie znikły, księżyc zawstydzony schował się za chmury, a Victor w tym czasie złapał za sakiewkę i wyrwał ją babci z rąk. Upadł bezwładnie na kamienie przed Carmen dotykając jej gołej stopy czubkiem nosa. Carmen straciła przytomność.

2008, Syria, Damaszek i ruiny Sanktuary of Bel

- Co myślisz o jego szalonej teorii Wi? – Zapytała Hiszpanka, gdy obie przyjaciółki przeciskały się pomiędzy zatłoczonymi ulicami Damaszku. Był to upalny dzień i obie pozwoliły sobie na skąpy strój, w postaci krótkich spodenek i przewiewnych koszul. Ludzie przeciskali się pomiędzy sobą i gdy tylko kobiety doszły do podziemnego parkingu odetchnęły z ulgą.
- Myślę, że ma sporo racji. – Wiwine wsiadła do czarnego BMW Cabrio z serii 6, który wypożyczyły za grosze.
- Chcesz teraz tam jechać? – Dodała po chwili. Carmen kiwnęła twierdząco głową, odpaliła samochód i wyjechała z parkingu. Szybko pokierowała się na najbliższy wjazd na autostradę by nie stać w korkach.
- Wszystko do zbadania tych ruin mam przy sobie. – Krzyknęła Hiszpanka gdy już były na torze szybkiego ruchu. Wiatr rozwiewał kobietą włosy. Świst w uszach utrudniał porozumienie się, ale bez wątpienia mogły poczekać z tą rozmową. Jechały ponad 200km/h i nie miały zamiaru szybko sie zatrzymywać, lecz w końcu zjechały z autostrady i pokierowały się pustynną nieoznaczoną drogą. Teraz jechały znacznie wolniej.
- Codziennie przewija się przez te ruiny jakaś grupka turystów, co jeśli teraz ktoś będzie je zwiedzał? Wiwine nigdy nie podobała się spontaniczność Carmen, nie w momencie gdy była całkowicie nie przemyślana.
- Nie martw się. – Uśmiechnęła się do niej i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, aby podziwiać ruiny Temple of Naba.
- Sanctuary of Bel jest tam dalej Carmen. – Powiedziała Wiwine kiwając głową. Śmieszyło ją, że jej koleżanka zachciała bawić się w panią archeolog. Po obydwóch stronach drogi, stały stare kolumny, tylko niektóre z nich miały szczęście prezentować się w całości. Skręciły po chwili w drugą uliczkę i wjechały przez bramy sanktuarium na plac. BMW się zatrzymało.
- Mam nadzieję, że można tutaj stawiać samochód. – Carmen rzuciła spojrzenie Wiwine i wysiadła z samochodu. Otworzyła bagażnik i podała jeden plecak przyjaciółce a drugi założyła na plecy.
- Myślałam, ze będziemy szukać jakiś wskazówek, a nie bawić się w Lare Croft. – Rzuciła Wiwine trzymając plecak i zgrywając się.
- Masz jeszcze latarkę i nie narzekaj. – Szturchnęła dziewczynę.
Pokierowały się w samo centrum sanktuarium. Wszędzie leżały odłamki różnych płyt z inskrypcjami i obrazami. Cztery ściany, które tworzyły niegdyś bez wątpienia święte miejsce, teraz się rozsypywały, a sufit nie wiadomo gdzie, znikł.
- Carmen, Form mówił prawdopodobne rzeczy, też się z nim zgadzam, ale jeśli będzie tutaj podziemna komora, to myślę… - przerwała. Gadała jak do głuchego. Carmen chodziła wzdłuż ścian z zamkniętymi oczyma, przejeżdżając ręką każdą z nich. W końcu wyszła z żałosnych resztek hali.
- Myślę, że to wejście będzie gdzieś tam. - Pokazała palcem na dobrze zachowany róg murów, chroniły one kompleks przed podmuchami wiatru, który potrafił być naprawdę silny podczas tutejszych nocy. Wiwine nie miała ochoty się kłócić, poszła za Carmen.
Gdy dotarły na miejsce okrył je cień. Kawałek starożytnego dachu trzymał się niemal w powietrzu. Carmen weszła do zakopanej studni i zaczęła w niej skakać.
- No co? Nie mam już innego pomysłu. – Roześmiała się i w końcu podczas któregoś z kolei skoków coś się osunęło. Nagle cały grunt pod jej nogami zleciał na dół.
- Carmen! – Krzyknęła czarnoskóra kobieta. Hiszpanka na szczęście trzymała się murku otaczającego studnie. Wiwine szybko podała jej rękę i wyciągnęła stamtąd.
- Uff – Sapnęła Carmen ocierając czoło.
- Chyba znalazłam wejście. – Spojrzała w głąb dziury. Wiwine do niej podeszła i złapała za ramię.
- Chyba nie chcesz tam zejść? – Zapytała wciąż przestraszona.
- A czemu nie? To ja odkryłam to wejście i to ja jako pierwsza tam zejdę. – Powiedziała do przyjaciółki niemal z oburzeniem, jak mogła zadać jej takie pytanie. Wyciągnęła z plecaka linę. Zaczepiła o wystający solidny pal nieopodal, rzuciła drugi koniec w głąb studni. Założyła uprząż i spojrzała się na Wiwine.
- Ty też idziesz ze mną. Znasz lepiej te bazgrołki niż ja. – I schowała się w dziurze. Wiwine nie zadowolona doczepiła się do liny i narzekając w ciąż pod nosem zjechała na dno. Obydwie kobiety zapaliły latarki i weszły do tunelu. Nie musiały się schylać, był on dość wysoki aby obydwie kobiety szły wyprostowane, nie pewnym krokiem. Tunel się skończył, masywna płyta ozdobiona starożytnym pismem nie wyglądała na drzwi, a raczej na pieczęć. Wiwine zaczęła czytać i po chwili się odezwała.
- Trzeba je najzwyczajniej wyważyć. – Carmen wyciągnęła maseczkę, zwilżyła ją i założyła na usta. Druga kobieta zrobiła to samo. Obydwie zaczęły najpierw kopać w przeszkodzę. W końcu poczęły pchać aż blok opadł na ziemie z hukiem. Gdy masa kurzu opadła, wtedy włamywaczki ujrzały Ogrom Sali. Na jej środku znajdowało się podwyższenie do którego prowadziły schody.
- A więc to jest sanktuarium. – Carmen mówiąc te słowa, spojrzała z dumą na Wiwine.
- Jestem pod wrażeniem Cam. – Odpowiedziała. Rozświetlały latarkami pomieszczenie. Wszędzie na ścianach znajdowały się inskrypcje. Wiwine weszła po schodach do góry i ujrzała wielką skrzynię. Obydwie kobiety zaczęły czytać.
- Czy to możliwe aby ten kult do dzisiaj przetrwał? – Zapytała Wiwine spoglądając na przyjaciółkę.
- Nie koniecznie, wystarczyło, że ktoś odnalazł podobne sanktuarium. Ogłosił jakąś plotkę, że miało miejsce tutaj nie wiarygodne wydarzenie i sama wiesz co było następstwem.

Gdy obydwie kobiety wyszły z sekretnego sanktuarium słońce już schowało się za horyzontem. Wiwine zadzwoniła pod właściwy numer i poinformowała o odnalezisku.
- Jutro poinformujemy o naszym znalezisku Forma. – Powiedziała Wiwine proszącym głosem.
- O tak! Jak tylko wrócę do hotelu wskakuje do jakuzzi. – odpowiedziała koleżance myśląc wciąż o rolkach zwojów, które ukradły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Carmen Hierro dnia Czw 23:50, 25 Mar 2010, w całości zmieniany 10 razy
Zobacz profil autora
Ryan Crower
PostWysłany: Czw 23:31, 11 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Bardzo fajne retro. Z błędów to tylko powtórzenie zauważyłem [psa... pies... psa]. Dobra robota Wiedźmo. Twisted Evil

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Czw 23:33, 11 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Oh my God. Czarownica Evil or Very Mad No no będzie ciekawie. Retro bardzo fajne.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Pią 0:08, 12 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dzięki chlopcy Smile Drugą częśc postaram się uzupełnić w przyszłym tygodniu i tutaj wkleić hehe Smile
Masz rację Ryan, teraz jak na spokojnie czytam, to za dużo tego "psa, pies" itd xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
CarrieNixon
PostWysłany: Pią 21:59, 12 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

No, no, no moja kochana wiedźmo świetne retro! ;D

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Pią 21:56, 19 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Carmen poszła na pierwszy ogień.
Jedziemy:
Retra naprawdę dość ciekawe.
Styl - większych błędów nie znalazłem. Na początku trochę tych powtórzeń, i czasem dość dziwne zwroty składniowe, ale to małe niedociągnięcia: 5/6
Język: brak zastrzeżeń - 5/6
Klimat: Tu też bardzo dobrze: tajemnicze obrzędy, czarownice, odkrycia archeologiczne. Wystawiam 6/6
Długość: Piszesz długie i spójne opowieści. W pewnych momentach może odrobinę nudzić, ale nie jest źle: 5/6.
Daje to średnią: 5.25 zatem za retra przyznaję:
700 XP.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Czw 23:49, 25 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Część 3 dodana.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robert
PostWysłany: Pią 15:50, 26 Mar 2010


Dołączył: 06 Mar 2010

Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt

No no, czyta się nieźle i całkiem szybko, naprawdę bardzo ciekawe, ale jedno niedociągniecie:
Cytat:
Wiatr rozwiewał kobietą włosy.

-om, -om pani Razz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robert dnia Pią 15:50, 26 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Śro 20:15, 31 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Styl: Kilka niedociągnięć jest ale.. 6/6
Język: Dbasz o szczegóły i za to plus 6/6
Klimat: przyznam, że nie moje klimaty ale potrafi wciągnąć 6/6
Długość: 6/6
Przyznaję: 200 XP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin