www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Peter Edwards
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Peter Edwards
Zakładnik
PostWysłany: Pią 1:56, 12 Mar 2010


Dołączył: 09 Mar 2010

Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Pardon wszystkie wrażliwe oczęta, za nieco wulgarne odzywki w tej retrospekcji i od razu z góry uprzedzam, że mam słabość do opisów. Staram się walczyć z tym moim wiatrakiem, ale opisy i tak pozostają przydługie. Ewentualne błędy logiczne poprawię jak wstanę Wink

Noc poprzedzająca dzień odlotu.

- Spokojnie Turecki, wiem że chciałbyś pobyć trochę na wolności.
Kot w odpowiedzi spojrzał na siedzącego chłopaka ze złością malującą się wyraźnie w tych niezwykle mądrych niebieskich ślepkach. Przestał się jednak miotać, gdy napotkał spojrzenie Petera. Chłopak był już drugi dzień w ciągłej podróży, a to pociągiem, a to autostopem jeśli ktoś był na tyle dobry aby go ze sobą zabrać. Siedział teraz w jednej z zabrudzonych bocznych uliczek Nowego Jorku, pełnej od meneli i narkomanów. Wiedział jednak, że zapewne oni już o nim tutaj wiedzą. Ktoś musiał zapamiętać jego twarz, gdy podróżował autostopem albo pociągiem, to było nieuniknione i chłopak doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego musiał się ukrywać w tym mieście aż do dnia wylotu. W takie miejsca jak to, nie zapuszczają się czasem nawet i oni.
To konieczne, wiesz o tym Peter.
Fakt, że ciągle jeszcze zachowywał się spokojnie w jego obecnej sytuacji, był przejawem silnej woli chłopaka, trenowanej przez niego samego od swoich ósmych urodzin. Od dnia, w którym rozpętało się piekło, a on przestał być dzieckiem.
Kot ponownie zaczął dokazywać, Peter więc nie miał innego wyboru jak pogładzić palcem spragnioną pieszczot bródkę Kocura. Wsunął mu do środka klatki parę ostatnich krążków kociej karmy.
Wieczności też tutaj siedzieć nie możesz stary. Trzeba Ci się ruszyć, do świtu co prawda już niedaleko, ale kota nakarmić musisz przed podróżą. Dobrze, że jutro jest już dzień wylotu, a właściwie to już dziś.
- Trzeba się ruszyć, ogarnąć. Pozostawić te tereny za sobą. Jakie jest prawdopodobieństwo stary, że oni złapią Cię akurat w ciągu tych paru godzin nocnych? To jest wielkie miasto, to nie jest możliwe. Rusz się.
Był przyzwyczajony do rozmowy ze sobą, czasami mu to pomagało, szczególnie w momentach, gdy mocno odczuwał potrzebę szczerego porozumienia z innym człowiekiem. Próba dodania sobie odwagi odbiła się echem po najbliższych przepełnionych śmietnikach, gdzieś któryś bezdomny poruszył się przez sen, mocniej zaciskając w ręce swą pustą butelkę. Edwards poruszył się i wstał akurat w momencie, gdy ulicą przejeżdżał radiowóz, na którego widok Peter zesztywniał. Żaden z policjantów go jednak nie zauważył, ale chłopak wiedział już, że nie powinien mimo wszystko pokazywać się na ulicy... bez odpowiedniego kamuflażu. Rozejrzał się wokół, starając się dostrzec kogoś, kto mógłby mu pomóc. Ten po prawej był za bardzo spity, obok tego po lewej leżała strzykawka i sznurówka. Ci dwaj więc odpadają. Poszedł w głąb uliczki, rozglądając się za kimś innym. Za jednym z kontenerów leżała sterta tekturowych pudeł, pod którymi leżał jakiś mężczyzna w podeszłym wieku. W ręce trzymał butelkę, do połowy pustą. Peter z obawą podszedł bliżej i przystanął, nasłuchując.
Śpi głęboko, ale nie wygląda na tak strasznie pijanego jak tamten poprzedni.
Potrząsnął nim lekko, potem mocniej. Odpowiedział mu skacowany i przepity głos.
- Czego, kurwa?
- J-ja, potrzebuję Pana pomocy.
Mężczyzna roześmiał się głośno, ale wygramolił spod tektur i spojrzał na chłopaka z dziwnym błyskiem w oku.
- Na "Pana" to trzeba mieć wygląd i pieniądze chłopcze. A ja tych nie mam więc spieprzaj gówniarzu, nie mam zamiaru kupić Twojej dupy.
- Ale..
- Za darmo?
Tylko spokojnie, MUSISZ go przekonać.
Wyjął z kieszeni około dziewięćdziesięciu dolców, pokazując je mężczyźnie.
- Potrzebuję Pańskiego ubrania.
- A to co za licho psia mać? A po co Ci one?
- Skoro nie chce Pan się wymienić...
- Tego nie powiedziałem dobry chłopcze! Zastanowić się muszę.
Tak naprawdę ów mężczyzna doskonale wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie da mu dziewięćdziesięciu dolarów za tą kupę szmat, w którą dodatkowo się niedawno, mówiąc bez ogródek - zeszczał. Przyglądnął się twarzy chłopaka niknącej w mroku uliczki... nic szczególnego. No może prócz tych oczu, tak naiwnie patrzących na niego samego. Uznał że im więcej ugra dla siebie, tym lepiej dla niego.
- Widzę, żeś w potrzebie, skoro te szmaty za dziewięćdziesiąt dolców chcesz ode mnie odkupić.
Peter milczał.
- Jestem John. Wiesz, życie jest takie okrutne chłopcze! Człowiek na starość musi się miotać po ulicach...
Faktycznie musiał się miotać po ulicach, skoro to wińsko ciągle jeszcze buzuje mu w głowie na tyle, aby tracił równowagę nawet gdy siedzi.
- Rozumiesz chłopcze, - John podźwignął się ze swego posłania, wspomagając się rękami. - to nie jest luksusowe ubranie dla kogoś takiego, żywcem z obrazka wyjętego jak Ty. Poza tym życie jest drogie, a dzisiaj dziewięćdziesiąt dolarów można sobie wsadzić jedynie w dupę albo zjeść, więcej pożytku będzie. Prawda?
Peter milczał i uważał, że stary pijaczyna ma rację. Zrobiło mu się go nawet żal, wczuł się w sytuację jego nieszczęścia. Sam przecież do szczęśliwych nie należy i wiedzieli o tym obaj bez porozumiewania się słowami.
- W noclegowniach nie chcą mnie przyjąć, bo się z żalu napiję, bo mam okropnie brudne ubranie. Umyć też nie pozwalają...
- Dam Panu sto dziesięć dolarów, więcej nie mam. I swoje ubranie też.
Peter i tak miał zamiar pozbyć się bluzy, na której w nocy rdzawe plamy krwi były ledwie widoczne. Dlaczego więc nie oddać jej temu biedakowi, on ją wypierze, bo przecież kupi sobie za te pieniądze proszek i inne potrzebne bezdomnemu rzeczy, aby móc dostać schronienie na noc w noclegowni.
Oczy Johna pokraśniały z radości, nie spodziewał się, że pójdzie mu z tym naiwniakiem tak łatwo i to jeszcze z efektem nawiązki i nowym ubraniem. Uradowany sam z siebie, wyciągnął dłonie po pieniądze. Wymiana przebiegła szybko, bezproblemowo. Chwilę później Peter znalazł się obok narkomana, kątem oka widział jak pijak pospiesznie kuśtyka w przeciwnym kierunku, najpewniej w obawie, że Edwards mógłby się rozmyślić.
Śmierdzące ubranie dawało mu się we znaki, ale nie narzekał.
To konieczne Peter, wiesz o tym.
Powtarzał sobie raz po raz, gdy układał się do snu razem z klatką i kotem. Wybrał sobie na nocleg miejsce, gdzie poprzednio spał pijak. Nakrył się szczelnie tekturami, tak aby nikt go nie spostrzegł. Długo trwało zanim zasnął, ale ostatecznie osiągnął swój cel i pogrążył się we śnie.

Kilka godzin później, ta sama noc, około dwóch godzin przed świtem.

- Jerry, nie chrzań głupot z łaski swojej. Była umowa, tak?
- Ależ Alex, mówiłem Ci, że pieniądze będą...
- No to gdzie je masz?
- Alex, proszę...
- Stul pysk. Nie ma pieniędzy nie ma towaru.
Urywki rozmowy docierały do uszu wybudzonego ze snu Petera. Potem zaś rozległy się odgłosy bójki i na końcu stłumiony jęk jednego z mężczyzn. Nastała cisza, poprzedzona oddalającymi się czyimiś krokami. Odczekał jeszcze chwilę i wyjrzał znad tektury, szukając wzrokiem ewentualnego zagrożenia. Nikogo kto mógłby zrobić mu krzywdę nie było w pobliżu, dostrzegł jednak fragmenty czyjejś nogi, wystające zza sąsiedniego kontenera na śmieci. Serce zaczęło mu bić mocniej, strach wdarł się w umysł.
A jeśli on nie żyje? Co robić? Zostać czy uciekać... znowu?
W myślach Petera pękła pewna pieczęć, blokująca rzekę rozpamiętywania wydarzeń sprzed dwóch dni. Automatycznie wstał i ruszył powoli, oglądając się we wszystkie strony. Z każdym krokiem nieruchome ciało objawiało się jego oczom coraz bardziej.
- Wszystko ok?
Zapytał, lecz nie dostał odpowiedzi. Im bliżej podchodził, tym wyraźniej widział twarz mężczyzny, zastygłą w wyrazie nienawiści i zdziwienia. Głos Alexa idealnie do niej pasował, to była twarz i odzienie nowojorskiego dealera. Wokół jego prawej dłoni leżały małe torebeczki, których zawartość mogła być tylko i wyłącznie trawką, maryśką, gandzią zwał jak zwał. Przykucnął, łudząc się, że mężczyzna tylko stracił przytomność. Gdy twarz Edwardsa znalazła się bliżej klatki piersiowej dealera, Peter doznał szoku. Przypadkowo stracił równowagę, opierając się dłonią o pierś mężczyzny, którego ubranie całkowicie było już zmoczone krwią Alexa. Krew wydobywała się z głębokich ran zadanych nożem w okolicach serca. Chłopak odskoczył przerażony w tył, wpadając na przeciwległą ścianę. Spojrzał na swoje ręce, utaplane całkowicie we krwi dealera.
Panika zalała jego ciało i umysł gorączką, w obliczu której musiał uciekać, po prostu biec jak najdalej od tego makabrycznego widoku, tak bardzo mu znajomego. W locie chwycił dwie torebki marihuany, intuicyjnie wyczuwając że będzie mu potrzebna. Ręce wytarł o tekturę pod którą spał, chwycił klatkę z głośno protestującym kotem i pognał na łeb na szyję, byle dalej od tej uliczki. Byle dalej od pamięci o tym, jak to dwa dni temu sam zabił pod wpływem furii człowieka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Peter Edwards dnia Wto 22:09, 16 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pią 7:14, 12 Mar 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Fajne Smile Swojskie klimaty Smile Uch, te ciemne uliczki Bronxu są masakryczne, zwłaszcza po zmroku...

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Sob 0:42, 13 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Oł.... będzie trochę Charliego z Losta coś czuje, ale chyba w lepszej wersjii hehe Smile
Jestem ciekawa, jaka akcje wymyslisz na nastepne retro Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Peter Edwards
Zakładnik
PostWysłany: Czw 12:09, 18 Mar 2010


Dołączył: 09 Mar 2010

Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Trzeci z kolei etap studiów na Savannah State University przyniósł dwudziestoletniemu chłopakowi kolejny upragniony rok wytchnienia od domowego koszmaru. 22 maja był dniem, gdy blednące wspomnienia sprzed wyjazdu na studia rozgorzały na nowo, popychając go do ostateczności. Bo tak naprawdę, Peter nigdy nie zdołał zapomnieć co się mu przytrafiło. Stłumił wydarzenia w sobie, odgradzając się od nich grubą ścianą pozorowanego zapomnienia. Edwards umiał okłamywać samego siebie, choć tak naprawdę wiedział, że nigdy nie zapomni. To było jego przekleństwo i nikt tego nigdy nie zrozumie. Jego zachowanie na zewnątrz było co prawda żywsze, był bardziej rozmowny. Były także dni, kiedy zamykał się w łazience i patrzył w lustro, sukcesywnie okłamując swoje czarne smutne oczy.
Siedząc w samolocie obok Carmen naćpanej tak samo jak i on, obejmując ją, przypomniał sobie ten jeden dzień z jego studenckiego życia.

Rok 2009 22 dzień miesiąca maja.

Słońce wpełzało przez otwarte okno do akademickiego pokoju Petera i Chrisa, jedynego przyjaciela, którego w czasie studiów pozyskał cichy i spokojny Edwards. Wiatr wpadał do pomieszczenia, owiewając spoconą twarz chłopaka, pracującego nad kawałkiem drzewa. Rzeźbienie w drewnie było jednym z zajęć, które odprężało Petera. Pozwalał w takich momentach, aby stres wychodził z jego umysłu poprzez automatyczną pracę rąk, niewiele myślał nad tym co wyrzeźbi, pozwalał aby dłonie decydowały same za siebie. Chłopak usłyszał na korytarzu kroki Chrisa. Odłożył więc narzędzie swojej pracy, czekając aż jego przyjaciel wejdzie do ich wspólnego pokoju. Po chwili drzwi otworzyły się, wpuszczając wysokiego mężczyznę do środka.
- Pete?
- Co tam Chris?
- Mark dał mi cynk, że dzisiaj o ósmej u Jerry’ego będzie impreza… wiesz, pomyślałem że będzie zajebiście i powinniśmy się tam pojawić. Ponoć dziewczyny z naszego wydziału mają też być, a między innymi będzie… Eeeemiiilyyy!
Peter przyjął tą radosną nowinę ze zdawkowym entuzjazmem, ponownie biorąc do ręki swój myśliwski nóż, służący do rzeźbienia. Milczenie rzeźbiącego było takie samo jak za każdym jednym razem, gdy chodziło o imprezy. Chris wiedział, że takie milczenie zazwyczaj oznacza odmowę, postanowił więc działać szybko by przekonać Petera.
- Ty wiesz, że Emily sobie ostrzy na Ciebie pazurki. Stary – Wysoki chłopak podszedł i klepnął przyjaciela w ramię. – nawet nie wiesz jakie masz szczęście. To najlepsza dupa, jaką kiedykolwiek widziano w Savannah.
- Fakt, Emily jest ładna, ale…
Jak zwykle bla bla bla. Czego Ty się boisz Pete? Pomyślał Chris, nie dając za wygraną.
- Ale co? Korzystaj brachu, póki na Ciebie leci. Poza tym nie okłamuj mnie, że ona nie jest w Twoim typie, bo sam widziałem jak na nią patrzysz.
Chris miał rację. Emily emanowała kobiecością i seksem na kilometr przed tym, nim zaszczyciła swoją obecnością korytarz. Za każdym razem gdy był w pobliżu, pojawiała się przed nim w niewielkiej odległości, kusząc jego wzrok rozkołysanym tyłkiem wieńczącym długie i zgrabne nogi. Wszyscy wiedzieli, że na niego leci. Jeden jedyny raz Peter postanowił zaryzykować i podejść, ale ta próba skończyła się w momencie, gdy ktoś odkrył jego zamiary i go ubiegł, szyderczo patrząc mu w oczy. Wtedy Peter zwykle przypominał sobie kim jest i dawał za wygraną, odchodził z podkulonym ogonem jak zbity pies.
- Oj Chris daj spokój. Za tydzień pierwszy egzamin. Wolę się pouczyć niż iść i snuć marzenia na jawie.
- Wszyscy na naszym wydziale wiedzą, że mógłbyś zaliczyć każdy jeden egzamin z palcem w dupie. Poza tym Pete, jeśli masz zamiar się uczyć do egzaminu, dlaczego nie robisz tego już teraz?
Chris znowu miał rację.
- Ona będzie pijana, Ty też…
- Nie będę pijany Chris. Mówiłem Ci, że nie będę pić. Do niczego nie dojdzie, rozumiesz?
Peter odłożył swoje narzędzie pracy, spoglądając na Chrisa górującego nad nim niczym jakiś Mount Everest.
- Ok, Ok! - Teatralna mina i gestykulacja Chrisa zawsze go wprawiały w dobry humor.
- Wiesz Chris, Emily jest zajebista, ale jakbyś założył sobie mini i wypchał watą cycki, biłbyś ją na głowę. Poleciałbym na Ciebie nawet na trzeźwo.
Chris parsknął śmiechem, jego zawsze bawiły takie żarty. Po chwili śmiali się obaj, choć Peter musiał się postarać, aby jego śmiech sprawiał wrażenie chociaż w połowie naturalnego. Nie miał dobrych przeczuć co do wieczornej imprezy.
- A weź spadaj. Śpisz na korytarzu Pete! A teraz na serio, obydwaj wiemy, że przydałaby Ci się długonoga blondi piękność. Należy Ci się to stary, wiemy to obydwaj. Nie spieprz swojej szansy.
Peter nie odpowiedział, wrócił do rzeźbienia. Przyznawał mu jednak rację. Powinien sobie znaleźć dziewczynę. Chris przystanął na chwilę w drzwiach, spoglądając w plecy przyjaciela.
- Do zobaczenia o ósmej u Jerry’ego.
Rzeźbiący wiedział, że Chris czeka na jego reakcję. Westchnął przeciągle i odpowiedział.
- Do zobaczenia Chris.
Przyjaciel Edwardsa wyszedł z pokoju, uśmiechając się pod nosem ze swego dzieła. Udało mu się przekonać Petera, a to graniczyło czasami z cudem.

***

Kilka godzin później Chris i Pete przedzierali się przez tłumy studenckiej świty, wśród których dało się słyszeć pijackie przyśpiewki i ogólne wybuchy radości z powodu czyjejś nietrzeźwości. Impreza odbywała się na akademikach, oczywiście nielegalnie. Zbiegiem okoliczności, był to akademik w którym mieszkali.
- Stary, powinieneś ją zobaczyć. Odstawiła się jak na porno sesję, ale z nikim nie chce gadać.
- Mogę się założyć, że obstawialiście, kto się z nią dzisiaj prześpi.
- Każdy obstawiał tego koksa Miodowskiego, ale ona odesłała go z kwitkiem. Trzymaj.
- Chris mówiłem Ci, że nie będę pił.
- Peter ja wiem dlaczego Ty nie chcesz pić, ale do cholery! Zrelaksuj się stary, wrzuć na luz. Nie rób problemu.
Peter mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi, ale co miał zrobić? Wypaść na tle jako jedyna trzeźwa osoba… niezbyt mu to pasowało. I tak już wielu kumpli z jego grupy mówiło o nim nie najlepiej. Z krzywą miną Pete złapał piwo w rękę, nie protestując więcej. Nie chciał wyjść na tle grupy jako kompletny odludek. Miał w zamiarze odgrywać pijanego, ale każdy kto go znał jako grzecznego chłopca chciał się z nim koniecznie napić. Raz czy dwa w tłumie mignęła mu sylwetka Emily, a on za każdym razem stawał na palcach, aby widzieć ją chociaż przez sekundę dłużej. Wypity alkohol szumiał już mu w głowie, a rozmowy męskich grup ciągle wirowały wokół niebieskookiej i długonogiej blondynki. Emily była swego rodzaju Marilyn Monroe. Owiana mgiełką tajemnicy, rozsiewająca wokół siebie aurę pożądania. Kobiety takie jak one rodzą się niezwykle rzadko, piękne nawet wtedy gdy są ubabrane w gnoju. Edwards miał już dosyć tych rozmów, w kółko powtarzanych marzeniach i przechwałkach, który czego by z nią nie wyczyniał w łóżku. Lekko się chwiejąc odszedł na chwilę od towarzystwa razem z Chrisem.
- Idziemy się napić Pete.
- Mhm.
Przedzierali się przez tłum na korytarzu, wpadając do innego pokoju, w którym ich jeszcze nie było. Zbiegiem okoliczności była tam także Emily. Stała pochylona nad jednym ze stołów, na którym rozlewano absynt. Śmiała się do jakiejś znajomej, która wyraźnie zazdrościła jej męskiego zainteresowania. Peter stanął w przejściu jak posąg. W takich momentach jak ten czas się zatrzymywał. Emily śmiejąca się była dla niego niczym boże arcydzieło wykonane ręką Leonarda da Vinci. W tym oto momencie pijany Peter był skłonny paść na kolana i zacząć wyć jak wilk do księżyca, gdyby mu tylko rozkazała. Chris spojrzał na Petera, potem na nią i znów na Edwardsa, komentując to tylko jednym słowem.
- Chryste… Idź do niej, idź głupcze nim ktoś do niej podejdzie.
Peter zadygotał ale w tym stadium upojenia alkoholowego miał w sobie na tyle odwagi by to zrobić.
- Jeśli powiem lub zrobię coś głupiego, to błagam Cię Chris, nie pozwól mi się jutro obudzić.
- Jeśli to spieprzysz, to Ci skopię dupę.
Obydwaj przełknęli ślinę, gdy chłopak nieubłaganie zbliżał się do Emily. Niemal na nią wpadł, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa. Tępo patrzył tylko przed siebie, widział jak Emily odwraca się do niego powoli z wyrazem rezygnacji i irytacji na twarzy. Już wyobrażał sobie jak dostaje od niej liścia i przymknął nawet oczy, lecz nic takiego się nie stało. Obydwoje byli zaskoczeni odległością, jaka ich dzieliła. Żadne nie powiedziało przez chwilę ani słowa, lecz wyraz twarzy Emily stał się bardziej miły i piekielnie przez to uwodzicielski. Wreszcie wykrztusił z siebie, trochę za cicho jak na ten gwar, lecz słyszalnie.
- My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Peter Edwards.
- Emily Dean. Miło mi Cię poznać Pete.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy, panna Dean podjęła więc wątek.
- Może absyntu?
- Tak, bardzo proszę. Twoje zdrowie Emily.
Nie poczekał aż Emily wypije swój kieliszek niezwykle mocnego trunku. Wypił swój, z hałasem odstawiając go na stół. Nie przepił. Potrzebował czegoś, co go otrzeźwi i sprowadzi na ziemię. Mimowolnie skrzywił się i otrzepał z obrzydzeniem. Dziewczyna parsknęła śmiechem, bardzo widać zadowolona z miny chłopaka.
- Zabawny jesteś Peterze. Idę się przejść, bo tutaj jest zbyt duszno, potrzebuję świeżego powietrza. Potowarzyszysz mi?
- O-oczywiście Emily.
Ruszyła przez gąszcz twarzy, niektórych wyrażających groźbę skierowaną ku Peterowi, innych bezbrzeżne zdumienie i twarz Chrisa, którego wprost rozpierała duma. Najpewniej już się komuś pochwalił, że Peter wychodzący z Emily, to jego własne dzieło. Emily szła, a przed nią rozstępowało się morze wygłodniałych studentów. Podążał w ślad za nią jak wierny pies, miał nawet taką samą minę. Był jak zahipnotyzowany, sam nie wierzył do końca w to co się dzieje. Po prostu szedł przed siebie, a na jego twarzy malował się szok przeplatany ze szczęściem. Wyszli na zewnątrz, spacerując wokół akademików otoczonych zewsząd zielenią. Emily przez większość drogi coś do niego mówiła, on odpowiadał z ożywieniem. W krótkim czasie okazało się, że i ona jest pijana. Oparła się na jednym z drzew, wyginając i przeginając się na wszystkie sposoby. On tam stał przed nią i czuł, że dłużej tego widoku nie zniesie. Był zamroczony, zawstydzony i spity, nie wiedział co robić, gdy ona nagle złapała go za ręce i przyciągnęła do siebie. Była tak blisko, że nie potrafił się oprzeć pokusie. Zaczęli się całować, ale im bardziej rzecz postępowała do przodu, tym bardziej Peter tracił zapał. Zaczął sobie przypominać każdy jeden wieczór spędzony w domu rodzinnym, każdy jeden raz, gdy zmuszano go do patrzenia na to, jak ojciec gwałci matkę. Żałosne i przepraszające spojrzenie matki, jej łzy, śmiech ojca, jego własny płacz. Każda jedna sekunda z tamtych i innych wydarzeń z tego okresu wróciła do niego w chwili, gdy Emily całowała go namiętnie, palcami szukając klamry w jego spodniach. Wyrwał się z jej objęć gwałtownie, czując jak jego obrzydzenie sięga zenitu. Płakał. Peter pierwszy raz od wielu lat płakał jak mały zagubiony chłopiec. Powtarzał jak mantrę jedno zdanie, jakby miało go ono usprawiedliwić w jakikolwiek sposób.
- Ja nie mogę Emily, przepraszam. Ja nie mogę…
Dziewczyna pożądana przez wszystkich mężczyzn, nigdy nie doznała takiego upokorzenia jak teraz. Jej twarz wykrzywiła się natychmiast w przypływie gniewu i płaczu, których źródłem było upokorzenie wywołane przez odtrącenie i zranioną dumę. Nie wiedząc co ma powiedzieć, zwyczajnie podbiegła do szlochającego Petera i wymierzyła mu dwa siarczyste policzki, po których na parę godzin zostały ślady. Zostawiła go i uciekła jak najdalej od niego, wpadając przez pomyłkę do nie swojego akademika. Zraniona duma piekła ją bardziej, niż mogła to sobie wyobrażać.
Peter stał jak kamień, niezdolny do ruchu, niezdolny do myślenia. Jej ostatni policzek zabił w nim tę możliwość, pozbawił tchu. Nie pamiętał jak wrócił do swojego pokoju i usiadł na łóżku, nie pamiętał niczego poza tym, że było mu obojętne wszystko, co się działo wokół. Uczucie zbrukania przytłaczało go i wprost miażdżyło, nie mógł tego dłużej wytrzymać. Przed pijanymi oczami przelatywały mu obrazy i wspomnienia, a im więcej ich było, tym bardziej Peter pragnął przestać myśleć, przestać istnieć. Na jego biurku ciągle leżał myśliwski nóż. Wyciągnął dłoń, mocno zaciskając palce na jego rękojeści. Nie bał się fizycznego bólu, ból psychiczny którego teraz doświadczał nie mógł się równać z żadnym innym. Chwilę potem przystawił nóż do swoich żył na nadgarstkach. Parę minut później, Peter stracił przytomność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Pią 0:43, 19 Mar 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

No Peter. Retro bardzo fajne, no i wspomniałeś o mojej osobie to już w ogóle masz plusa Razz

Ale tak poważnie teraz Very Happy to szkoda ze zdradziłeś mroczny sekret ze swojego dzieciństwa tak szybko. Ale może jeszcze coś tam masz w rękawie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Patsy
Moderator
PostWysłany: Pią 23:02, 19 Mar 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 901
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Kolejna praca za którą jestem zmuszony wlepić
2x750


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Peter Edwards
Zakładnik
PostWysłany: Śro 13:46, 31 Sie 2011


Dołączył: 09 Mar 2010

Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

18 Maj 2009, Savannah.

Akademik buchał gorącem, niemal niemożliwym do zniesienia. Liści drzew nie tykał nawet najlżejszy powiew wiatru, więc i poroztwierane drzwi i okna nie dawały żadnej ochłody. Chris stał w oknie, z delektacją spalając kolejnego papierosa zaś Peter leżał na swoim łóżku, koncentrując się głównie na tym, aby nie rozpłynąć się do reszty.
- Muszę sprawdzić pocztę, Chris.
- Czekasz na maila od gorącej Emily, Pete?
- Doskonale wiesz, że nie nadejdzie. Po co w ogóle drążysz temat?
Chłopak odwrócił na chwilę głowę, nie komentując słów przyjaciela. W jego głowie już zrodził się plan, który miał na celu doprowadzić tych dwoje do o wiele, wiele bliższego poznania niż przelotne „cześć” na korytarzu.
- Jeśli chcesz, masz zielone światło. Mój posłaniec śmierci jest gotów do użycia.
Posłaniec śmierci nie był niczym innym jak notebookiem, który ledwo wiązał jeden tranzystor z drugim w swoim układzie scalonym. Peter nie czekał długo i zasiadł do komputera, gdy Chris ulotnił się z pokoju i udał do Jerry’ego, aby zorganizować po cichu imprezę z jego inicjatywy, ale pod innym imieniem. Przyjaciel Edwardsa nie wiedział jeszcze o tym, że impreza odbędzie się cztery dni później. Pulpit zalał oczy Petera zdjęciem jakiejś porno aktorki, którą można było nazwać ubraną tylko z powodu posiadania na sobie majtek, wystarczająco skąpych, aby wszystko było widać bardzo dokładnie. Przeglądarka z ociąganiem włączyła się, zakrywając tło i zawartość pulpitu swą bielą. Sprawdzanie poczty przebiegło bezproblemowo, bez żadnych nowości. Oprócz jednej. Peter dostał maila od niejakiej Nancy Flynn, przedstawicielki firmy White Reaven. Zapraszano go do wzięcia udziału w eksperymencie, polegającym na mieszkaniu z obcymi ludźmi przez rok na bezludnej wyspie. Peter niespecjalnie zagłębiał się w treść e-maila, większą uwagę zwracając jedynie na sumę dwóch milionów w nagrodę za wytrwanie do końca. Wystarczyło jedynie wypełnić formularz, dodać coś od siebie o sobie i czekać na odpowiedź.
Która pewnie nigdy nie nadejdzie. Niemniej jednak, co mi szkodzi? Niczego nie muszę płacić ani nic…
Zgłoszenie zostało wysłane chwilę później, spisane raczej na odwal się niż w jakimkolwiek celu.

* * * * * * *

Grudzień 2009 Nowy Jork

Wieczorna cisza korytarza szpitala psychiatrycznego została przerwana odgłosem kroków trojga mężczyzn w garniturach. Mówił tylko jeden, nie przejmując się echem odbijanym od ścian. Wszyscy trzej mieli czerwone krawaty, oraz przyciemnione okulary, osadzone głęboko na nosie.
- Smith, znajdź kochanka Carmen Hierro de Vavo. Z naszych informacji wynika, że ma nocną zmianę. Wyciągnij z niego wszystkie informacje, choćbyś się miał posunąć do hipnozy całego pieprzonego oddziału. To co wiemy nie jest wystarczające, potrzebujemy więcej.
Smith, najniższy z nich trzech zatrzymał się i zawrócił, bez słowa wykonując polecenie.
- Natomiast Ty Carter, jesteś jeszcze zbyt mało okrzesany i wprowadzony w sprawę, aby podejmować jakiekolwiek działania. Będziesz milczał i nagrywał całą rozmowę.
- Ale…
- Milcz. Chyba, że chcesz ponieść karę, a wiesz, że z nami się nie zadziera. Pojawiasz się w formie człowieka budzącego grozę i respekt, a tacy nie muszą i nie powinni się odzywać, aby wymusić na kimś szczerość i skłonność do zwierzeń. Jasne?
Carter był wysoki, zbudowany mocno i faktycznie budził nieco strachu, jeśli przybrał na twarz minę agenta z hucznego niegdyś Matrixa. Fakt że White Reaven podniosło go z posady bramkarza w jakiejś nowojorskiej spelunie na asystenta White’a, musiał znaczyć, że jego fizyczny atut może się okazać przydatny. Dla Cartera było to dopiero jedno z cyklów szkoleń. Alexander White pchnął drzwi prowadzące do pokoju lekarskiego, zastając w nim pustkę.
- Muszą być w cholernym pokoju zwierzeń, żywcem wyjętym z Big Brothera, skoro nikogo tutaj nie ma.
White poprowadził Cartera parę kroków w głąb korytarza, wchodząc do zaciemnionego pomieszczenia przedzielonego na pół jak pokój przesłuchań na komisariacie policji. Wedle jego przypuszczeń w środku zastali doktora prowadzącego przypadek Petera.
- Witam doktorze McHall.
- Dzień dobry.
Doktor wyciągnął rękę na przywitanie, nie doczekawszy się odwzajemnienia uścisku. Zamiast tego w jego stronę poleciała ręka, wyciągnięta po dokumentację dotyczącą przypadku Edwardsa, naszykowaną przez doktora specjalnie na tą okazję. Spotkanie było umówione. Lekarz z niesmakiem wręczył White’owi teczkę, spoglądając w stronę drugiej części pokoju, oświetlonej bielą.
- Dlaczego się nim interesujecie? To wariat, samobójca. - Spytał doktor, patrząc się na Petera siedzącego spokojnie na krześle, rozmawiającego ze stażystą, szkolącym się na doktora. Oprócz tej dwójki w oświetlonej części pokoju dla bezpieczeństwa znajdowało się dwóch krępych z budowy pielęgniarzy.
- Gdyby to był pański interes, doktorze McHall, byłby pan o tym poinformowany. - White zabrał się za wertowanie niewielkiej ilości informacji, niektóre jej fragmenty wyczytując na głos. - Przyjęty szóstego czerwca… brak reakcji na otoczenie… próba popełnienia samobójstwa… nagłe odzyskanie świadomości… szybkie postępy w terapii, brak niepokojących objaw, zdumiewająca współpraca. Co to za gówno? Miał pan nam dostarczyć informacje, a nie jakieś pieprzenie, takie jak to!
Carter stanął w drzwiach, zamykając na od wewnątrz. Dźwiękoszczelna szyba gwarantowała im dyskrecję i wymaganą w tej chwili intymną gwałtowność. Teczka uderzyła z rozmachem o stół, a doktor nieco skulił się w sobie.
- Tylko spokojnie, panie White. Postarałem się zebrać tyle informacji ile zdołałem w tym krótkim czasie od pańskiej ostatniej u mnie wizyty… na końcu teczki jest kartka z zapiskami z rozmów takie jak ta obok.
- A co będzie jeśli i tamte informacje będę mógł sobie wsadzić w dupę? – White niebezpiecznie zbliżył się do doktora, a Carter postąpił krok w przód.
- Po prostu zajrzyj do środka! - McHall cofnął się do tyłu wpadając na ścianę.
- Z nami nie ma żartów, doktorku, obyś więc miał rację.
Obydwaj popatrzyli do pokoju obok, obserwując Petera, skulonego na krześle rytmicznie kołysającego się w przód i tył. Jego twarz niemal nikła w podciągniętych pod brodę kolanach.
- A to co? - Spytał White.
- Odruch, który towarzyszy każdemu, kto przeżył wystarczająco za wiele w dzieciństwie i sobie z tym nieradzi. Jakbyś zajrzał głębiej w te informacje, wiedziałby pan, panie White skąd się to u Edwardsa wzięło. Terapia przebiega prawidłowo, szybko. Zdążymy doprowadzić go do pionu nim…
White wziął ponownie teczkę i zaczął ją czytać, tym razem dogłębniej niż poprzednio.

* * * * * * *

Tymczasem za szybą Peter kołysał się w przód i tył, starając się nie zrywać kontaktu wzrokowego ze stażystą o imieniu Derek.
- …I kazał mi patrzeć, kazał mi patrzeć jak gwałci mamę. Raz próbowała się mu przeciwstawić, to było tuż… tuż przed jej śmiercią. Uderzył ją… i krzyczał, on tak strasznie wrzeszczy.
Peter szlochał i umilkł na chwilę, nerwowo bawiąc się swoimi palcami. Nie wiedział, że z drugiego pokoju jego zwierzeniom przysłuchuje się dwóch z trzech gości.
- Spokojnie Pete. Potrzebujesz chwili przerwy?
- Tak… Nie! Nie, tylko chwilę. Zaraz… zaraz się postaram uspokoić.
- Zrób tak jak zawsze to robimy. Głęboki wdech i wydech, wdech… i wydech i będziesz coraz spokojniejszy.
Wbrew zaleceniom, Peter nie stawał się spokojniejszy. Jego głos jedynie uspokoił się na tyle, aby mówić wyraźnie.
- Jak już przestał ją bić, przywiązał jej rękę i nogę do łóżka, aby nie mogła wstać. Byłem przerażony i płakałem, a jego tylko bardziej to bawiło i denerwowało. Podszedł do mnie - Peter wyprostował się, a jego głos przybrał bardziej obojętną i chłodną barwę - i powiedział, że jeśli nie będę patrzył, to potnie ją nożem. Musiałem więc patrzyć prosto w jej i jego oczy i starać się nie płakać, aby uratować jej życie. To było okropne.
Peter zamilkł, a jego wyraz twarzy zmienił się w oblicze mordercy, na krótką chwilę. Nawet głos przybrał barwę podobną do głosu jego ojca, oczy patrzyły mściwie gdzieś obok Dereka, gdy wypowiadał na głos słowa.
- Ale ten chory skurwiel, zapłaci za wszystko to co nam zrobił.
A potem nagle przestał się kiwać w przód i tył, by nagle chwycić krawędź stołu i wywrócić go z furią na bok.

* * * * * * *

White zamknął teczkę z trzaskiem, z zainteresowaniem przysłuchując się i przyglądając temu, co działo się po drugiej stronie szyby. Jego usta rozszerzył uśmiech, a teczkę wręczył Carterowi.
- Zgodnie z umową doktorze McHall, pańskie pieniądze. - Z kieszeni swojej marynarki wyjął plik banknotów i rzucił go pod nogi lekarza. - W tym wynagrodzeniu zawiera się także suma za milczenie. Jeżeli nie chce mieć pan nieszczęśliwych wypadków i podobnych zdarzeń, zalecam niepamięć. Będziemy Pana bardzo ściśle obserwować. Ma pan takie ładne dzieci…
- Ty.. Ty!
- Milcz doktorku. Zgodziłeś się na tą grę, musisz więc w nią grać.
Pokój po drugiej stronie szyby opustoszał, a wrzaski Petera rozległy się w korytarzu, jak zaciągano go do swojego pokoju bez klamek. White trzymający doktora pod ścianą za gardło, puścił go delikatnie i poprawił mu kołnierz koszuli wystający spod lekarskiego ubrania.
- Zalecam także dalszą szczegółowość w sporządzaniu dokumentacji. Carter?
Postawny mężczyzna otworzył drzwi, by sekundę później zamknąć je z drugiej strony. Pięć minut później opuścili szpital psychiatryczny, gdzie przed nim czekał na nich Smith.
- Wszystko poszło gładko, Smith?
- Tak White.
- To dobrze. Daj mi telefon.
Gdy White’owi wręczono telefon, ten wystukał na klawiaturze numer i przystawił go do ucha.
- White. – Odezwał się w słuchawce męski głos.
- Peter Edwards jest idealnym kandydatem.
Po czym połączenie zostało zakończone.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Peter Edwards dnia Śro 13:48, 31 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Cień przeszłości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin